czwartek, 29 stycznia 2015

Wieprzowina duszona z papryką

     Są takie dni, kiedy najchętniej zaszylibyśmy się pod kołdrą i nie wystawiali spod niej nosa tak długo, aż kryzys minie. Kiedy marzymy tylko o tym, żeby ktoś nas przytulił i pogłaskał po głowie. Kiedy dobrze nam zrobi ciepły, krzepiący posiłek. 

     W języku angielskim funkcjonuje określenie "comfort food", które nie ma godnego polskiego odpowiednika. Słyszałam kiedyś w programie Sophie Dahl czy innej Nigelli, jak zwrot ten przetłumaczono: "jedzenie na pocieszenie". To dobry przekład, oddający sens oryginału, a w dodatku rymowany.

     Jedzenie na pocieszenie musi być proste, domowe, pożywne i, tu znów przychodzi mi do głowy angielskie słowo, "hearty". Po polsku powiedziałabym "od serca" - najlepiej byłoby dostać talerz takiego jedzenia od bliskiej nam osoby, przygotowane z uczuciem i nałożone szczodrze. Nawet jeśli musimy sami przygotować sobie coś takiego, z pewnością po posiłku poczujemy się lepiej. 

     To danie powstało właśnie z potrzeby podniesienia się na duchu poprzez strawę cielesną. Jest nieskomplikowane, smaczne, rozgrzewające, kojarzące się z mamusinym obiadkiem. Może i nie rozwiązało problemów, ale chociaż na chwilę przyniosło poczucie komfortu. 


WIEPRZOWINA DUSZONA Z PAPRYKĄ


500 g łopatki wieprzowej, 2 duże czerwone papryki, 1 mała ostra papryczka (można z niej zrezygnować, jeśli się woli łagodne smaki), 2 cebule (biała i czerwona), kilka ząbków czosnku, płaska łyżeczka mielonego kminku, 2 czubate łyżeczki słodkiej papryki w proszku, 2 spore łyżeczki suszonych ziół prowansalskich, łyżka mąki ziemniaczanej, 250 ml wody, sól, pieprz, szczypiorek, ziemniaki lub ryż


Mięso kroimy w dużą kostkę, cebulę w piórka, ząbki czosnku w plasterki, ostrą papryczkę drobno siekamy. Wieprzowina trafiła mi się raczej tłusta (co często się zdarza), wykorzystałam więc tą okoliczność. Mianowicie wrzuciłam mięso do zimnego garnka i włączyłam ogień (a ściślej mówiąc prąd). Dzięki temu wraz ze wzrostem temperatury z mięsa wytopił się tłuszcz i nie musiałam dodawać już żadnego oleju. Gdy mięso się zarumieni, dodajemy cebulę, a niedługo później czosnek i ostrą papryczkę. Na koniec dosypujemy przyprawy - sól, pieprz, zioła prowansalskie, słodką paprykę i kminek - i smażymy jeszcze minutę, obtaczając w nich mięso. 

Teraz zalewamy to wszystko wodą, zmniejszamy ogień i przykrywamy pokrywką. Po upływie pół godziny dodajemy pokrojone w paski papryki i dusimy potrawę kolejne pół godziny.

W międzyczasie gotujemy ziemniaki lub ryż.

Na koniec łyżkę mąki kukurydzianej mieszamy w osobnym naczyniu z kilkoma łyżkami sosu, a gdy osiągniemy jednolitą konsystencję, wlewamy rozprowadzoną mąkę do garnka i dokładnie mieszamy. Jeśli trzeba, dosmaczamy jeszcze solą i pieprzem. 

Podajemy z ziemniakami lub ryżem, posypane posiekanym szczypiorkiem.



niedziela, 25 stycznia 2015

Spaghetti aglio, olio e peperoncino

     Makaron, oliwa, czosnek i ostre papryczki (świeże lub suszone) są składnikami, które niemal zawsze mam w domu. To jednocześnie pełna lista składników potrzebnych do przygotowania spaghetti aglio, olio e peperoncino - wymieniona zresztą w nazwie dania. Kiedy więc brak mi czasu na zakupy, wymyślanie przepisu i gotowanie bez pośpiechu, trudno o bardziej oczywiste rozwiązanie.

      Ta pikantna pasta to kolejna po opisywanym ostatnio spaghetti all'arrabbiata żelazna pozycja z włoskiej listy przebojów, jeszcze o włos prostsza i szybsza w przygotowaniu od tamtej. Nasuwa mi to myśl, że muszę namówić Pana D., aby następnym razem, gdy będzie musiał sam zatroszczyć się o wyżywienie, zamiast robić kanapki lub kupować kurczaka z rożna ugotował sobie makaron z czosnkiem i papryczkami. To przecież jego ukochane składniki, które podjada niemal codziennie, dając dowód na uzależniające działanie kapsaicyny.

     Mimo, że poziom trudności jest tu naprawdę niski, należy pamiętać o kilku rzeczach. Gdy chodziłam na pokazowy kurs kulinarny, właśnie to danie wybrał zawodowy kucharz na zajęcia o kuchni włoskiej, udzielając kilku porad. Otóż podstawą jest jakość składników, a przede wszystkim makaronu, który powinien być zrobiony w 100% z semoliny czyli mąki z pszenicy durum. Jeśli dodajemy ser, najlepiej, żeby był to dojrzewający dziewięć miesięcy grana padano. Makaronu nie gotujemy z oliwą i nie hartujemy. Gdy jest gotowy szybko go odcedzamy i przekładamy na patelnię z oliwą, czosnkiem i papryczkami. Uważamy, żeby się nie przegotował - dojdzie jeszcze nieco na patelni. Jeśli kluski muszą chwilę poczekać aż podsmażymy pozostałe składniki, najlepiej rozłożyć je na płasko i wymieszać z odrobiną oliwy, aby się nie kleiły. Kucharz zdradził nam, że w poznańskich włoskich restauracjach, w których pracował, stosowano tą metodę przy dużym ruchu. Rano gotowali duuużo makaronu bardzo al dente i mieszali go z oliwą. Gdy był potrzebny, wrzucano porcję na chwilę do wrzątku, po czym na patelni mieszano z odpowiednim sosem. Dowiedzieliśmy się też od niego, że przeciętny Włoch zjada rocznie 30 kg makaronu oraz że jedzenie makaronu trzy razy w tygodniu zmniejsza apetyt na słodycze. To chyba wystarczający kontrargument dla tych, którzy twierdzą, że makaron tuczy, a jeśli nie to dodam, że ugotowany al dente nie ma wcale zgubnego wpływu na figurę.


SPAGHETTI AGLIO, OLIO E PEPERONCINO


500 g makaronu spaghetti, 8 ząbków czosnku (bierzemy po 2 ząbki na porcję), 2 czerwone ostre papryczki (pół papryczki na porcję), dużo oliwy, sól

dodatkowo (niekoniecznie): ser grana padano (wystarczy mały kawałeczek do utarcia) lub podobny, natka pietruszki


Makaron wrzucamy na osolony wrzątek i gotujemy al dente

W międzyczasie papryczki i czosnek kroimy w plasterki. Usuwam pestki z papryczek, żeby nie przesadzić z ostrością, a czosnek kroję nieprzesadnie cienko, żeby się nie przypalił.

Na dużej patelni rozgrzewamy sporą dawkę oliwy, wrzucamy na nią papryczki i czosnek i smażymy je (możemy smażyć od zimnej patelni), uważając, żeby nie spalić czosnku. 

Makaron odcedzamy i wrzucamy na patelnię. Mieszamy starannie z oliwą. Rozkładamy spaghetti na talerze, posypujemy porcje startym serem i posiekaną natką pietruszki, jeśli je mamy. 




 

wtorek, 20 stycznia 2015

Penne all'arrabbiata

     Bardzo lubię gotować włoskie pasty, a Pan D. bardzo lubi je zjadać. Są takie szybkie i łatwe w przygotowaniu, a lista składników do nich potrzebnych jest zazwyczaj bardzo krótka. Często wystarczy dosłownie kilka produktów, żeby zjeść pyszny obiad lub kolację. Czasem tworzę własne kompozycje, dodając do makaronu to, co akurat mam pod ręką, ale lubię też wypróbowywać klasyczne przepisy ze słonecznej Italii. Do tej pory z tradycyjnych past na blogu pojawiły się spaghetti alla puttanesca i spaghetti alla carbonara

     Spaghetti to chyba najpopularniejszy w Polsce rodzaj makaronu, który podajemy z różnymi dodatkami i sosami, wśród których najbardziej znanym i lubianym jest sos boloński. Dla Polaka spaghetti alla bolognese to oczywistość, tymczasem dla Włocha taka potrawa w ogóle nie istnieje. Makaron dla Włochów to rzecz święta. Mają dziesiątki jego odmian, o najróżniejszych kształtach i biorących się od nich nazwach. Każdy rodzaj makaronu podaje się z określonymi sosami i jest to dla nich tak oczywiste, jak dla nas to, że schabowego je się z ziemniakami, a potrawkę z kurczaka z białym ryżem. Ragu' alla bolognese czyli uwielbiany w wielu krajach sos boloński, należy spożywać z makaronem tagliatelle lub z płatami lasagne, dlatego nie zdziwcie się, jeśli na słowa "spaghetti alla bolognese" Włoch zareaguje  zdziwieniem lub nawet oburzeniem. 

     Sos, który dzisiaj prezentuję, arrabbiata, Włosi podają z makaronem penne, dlatego jedyna słuszna nazwa tego dania to penne all'arrabbiata. Słowo arrabbiata oznacza "zła, rozgniewana" i taka właśnie jest ta pasta - wściekle ostra i kąsająca w język, przywodząca na myśl rozgniewaną, wymachującą rękami i rzucającą talerzami signorę. Ewentualny konsument też może zacząć wymachiwać rękami, próbując ulżyć podrażnionej przez papryczki jamie ustnej, ale raczej nikt nie rzuci talerzem z niesmakiem. To naprawdę znakomita potrawa, którą wrażliwsze podniebienia mogą złagodzić, zmniejszając ilość peperoncini lub z nich rezygnując, tyle że wtedy przestanie ona zasługiwać na swoją nazwę.
  

PENNE ALL'ARRABBIATA


500 g makaronu penne, 4 łyżki oliwy, puszka pomidorów bez skórki (oczywiście w sezonie lepiej użyć świeżych pomidorów, które sparzamy, obieramy ze skórki i kroimy w kostkę), 2 ząbki czosnku, 2 ostre papryczki (wzięłam jedną czerwoną i jedną zieloną), sól, natka pietruszki, ser pecorino romano

dodatkowo:  100 g baleronu (bo Pan D. jest z tych mężczyzn, którzy woleliby mieć zawsze mięsny element w obiedzie)


 

Na patelni rozgrzewamy oliwę. Wrzucamy na nią całe ząbki czosnku i smażymy chwilę. Następnie dodajemy drobno posiekane papryczki oraz pokrojone w paski plastry baleronu, jeśli go używamy  i smażymy jeszcze dwie minuty. Teraz dokładamy pomidory (jeśli są w całości, rozgniatamy je widelcem). Gotujemy przez ok. 15 minut, żeby sos zgęstniał. Jeśli pomidory są kwaśne, możemy doprawić je odrobiną cukru.

W tym czasie gotujemy makaron al dente. Odcedzony makaron mieszamy z sosem. Dodajemy posiekaną natkę pietruszki, podajemy z utartym serem. 



piątek, 16 stycznia 2015

Czy buraka cukrowego się je?

     Mój znajomy podczas jednej ze swych nocnych eskapad (którą opisuje tutaj) natrafił na pole ze stertą buraków cukrowych. Postawiony w obliczu niestrzeżonej potencjalnej żywności, zdecydował się zabrać dwie sztuki ze sobą. W swojej wspaniałomyślności jedną z nich postanowił podarować mi i tak oto weszłam w posiadanie wielkiego, kilkukilogramowego buraka odmiany, której nigdy nie widziałam z bliska. Burak cukrowy jest duży, biały, stożkowaty w kształcie, a po przekrojeniu wydaje charakterystyczny zapach. Znakomicie pasuje do niego jego łacińska nazwa - Beta vulgaris, a jeśli ktoś nazywa kogoś burakiem, to na pewno porównuje go do tej właśnie odmiany.




     Cieszę się zawsze, gdy mogę poszerzyć kulinarne horyzonty, byłam więc rada zobaczyć, z czego wytwarza się cukier. Nie bardzo jednak wiedziałam, w jakiej postaci można to cukrodajne warzywo zjeść. W internecie dużo jest informacji o jego uprawie i znaczeniu gospodarczym, ale przepisów na dania z niego jakoś (przynajmniej na pierwszy rzut oka) nie widać. Musiałam więc sama coś wymyślić, no i w końcu wymyśliłam placki z buraka cukrowego, takie jak robi się z ziemniaków czy buraków czerwonych.

 



     Co ciekawe, dokładnie na ten sam pomysł wpadła córka burakowego darczyńcy, szykowała się więc okazja do wymiany doświadczeń. Przeczytałam o ich w miarę udanych plackach i przystąpiłam do robienia moich. Po pierwszych czynnościach, czyli obieraniu i krojeniu buraka,  mój zapał nieco przygasł. Burak wydzielał nieprzyjemną, słodką, metaliczną woń, która raczej odbierała mi apetyt niż go pobudzała. Brnęłam jednak dalej, myśląc sobie, że przecież nie mogę się poddać, zwłaszcza, że im się udało ergo jest to możliwe. Zgodnie z wcześniejszym planem starłam buraka, dodałam do niego sól, pieprz, utarte jabłko, cebulę, natkę pietruszki oraz oczywiście jajko i mąkę. Ciągle nie pachniało to najlepiej, ale wbrew przeciwnościom wzięłam się do smażenia. Tutaj nastąpiła porażka na całej linii. Masa była zbyt płynna, być może przez soczyste jabłko, więc placki przywierały do patelni i rozpadały się. Mimo wszystko spróbowałam kawałek i stwierdziłam, że może i w teorii burak cukrowy jest jadalny, ale w praktyce już niekoniecznie. Odpuściłam sobie próbę poprawy konsystencji ciasta oraz dalsze smażenie i zdegustowana oznajmiłam Panu D., iż na obiad będą jednak mrożone pierogi. Rozczarowana byłam wielce, bo zawsze wyciąga mi się mina, gdy to, co sobie stworzę w wyobraźni, nie wychodzi z niej tak bezproblemowo, jak z drukarki 3D.

     Zaprzyjaźniony złodziej buraków, który oczywiście chciał wiedzieć, jak mi poszło, doszukiwał się źródła mojej porażki w przyprawach. Jeśli ma rację, to byłby to pierwszy przypadek w mojej historii gotowania, gdy przyprawianie zaszkodziło potrawie. Osobiście myślę, że przypraw mogło być za mało, a nie za dużo. Użyłam składników, które miały współgrać z burakiem, tymczasem trzeba było dobrać takie, które zabiją jego odpychający smak i zapach. Jak przeczytałam we wpisie kolegi, on też szczelnie przykrył zapach i smak swoich buraczanych placków za pomocą ostrego sosu. Cóż, jakby nie było, okolice cukrowni nie słyną raczej z pięknych aromatów.




      Kilka wieków temu buraki cukrowe jadały zarówno zwierzęta, jak i ludzie. W XVIII w.  burak cukrowy został przemysłową potęgą, jako znakomite źródło cukru i dobra zwłaszcza dla bydła pasza. Dziś nie znajdziemy go w sklepie czy na targu i nie istnieje on w świadomości zbiorowej jako powszechny artykuł spożywczy. Dokładniejsze internetowe poszukiwania naprowadziły mnie jednak na kilka interesujących przepisów: na ukraiński bigos z buraka cukrowego, na buraczaka czyli drożdżowy placek z buraka cukrowego czy niejakie fafernuchy, przekąskę na Sylwestra i święto Trzech Króli. Niektórzy wspominają babcine dżemy i ciasteczka z buraków cukrowych. Wygląda więc na to, że da się je lubić, nie mówię więc raz na zawsze "nie" i chętnie ich spróbuję, jeśli nadarzy się druga okazja. Kolega od buraków odgraża się, że jeszcze kiedyś mnie na nie zaprosi, trzymam go więc za słowo. 

     Być może ta porażka była karą za okradanie polskiego chłopa i to już drugą w moim życiu. Zeszłego lata podczas wycieczki samochodowej z Panem D. weszliśmy jakiemuś rolnikowi w szkodę i nazbieraliśmy sobie trochę kolb kukurydzy. W domu okazały się twarde, wyschnięte i niezdatne do użytku. Był jeszcze trzeci raz, gdy znalazłam się nieproszona na cudzych hektarach, wtedy jednak nie chodziło o cele konsumpcyjne. Na potrzeby teledysku wpakowaliśmy się z zespołem i kamerzystą w zboże. Zdążyliśmy już prawie nakręcić swoje, gdy zjawił się właściciel pola wraz z synem. Udobruchaliśmy go jakoś ciepłym piwem, wyciągniętym z jeepa prażącego się od dłuższego czasu w drgającym, rozgrzanym do ok. 35 stopni powietrza oraz zapewnieniem, że gramy disco polo. Ot, takie niewinne kłamstewko dla dobra sprawy. Efekt wtargnięcia na teren prywatny oraz rzeczone pole możecie podziwiać tutaj.

   



  Zdecydowałam się opisać moje fascynujące doświadczenia z przedstawicielem gatunku Beta vulgaris, gdy dowiedziałam się o akcji pod tytułem "Burak cukrowy". Zorganizował ją Kryzysowy Kucharz, autor bloga Kryzysowa książka kucharska, który buraka cukrowego wykorzystał do jednej z potraw kryzysowej wigilii. Mój znajomy zbierając buraki też był w kryzysie finansowym, a survival to jego konik. Myślę, że ci dwaj panowie polubiliby się, gdyby się poznali, a na odległość mogą przynajmniej polubić wzajemnie swoje blogi.


     Burak cukrowy z tym właśnie mi się kojarzy - z kryzysem. Można go zjeść w trudnej sytuacji, gdy nie pozostaje już nic innego. Zapewne babcine przepisy na burakowe przetwory i wytwory pochodzą z okresu wojennego, gdy lubiło się to, co się miało, a nie odwrotnie. Mam nadzieję, że organizator akcji (do której notabene bloggerzy dodają przepisy na buraki czerwone, a nie cukrowe) przyjmie mój wpis, chociaż nie zawiera on sprawdzonego i polecanego przeze mnie przepisu. Polecam za to przepis znajomego oraz te, do których linki podałam w tekście. Póki co burak cukrowy pozostaje dla mnie niezaliczonym wyzwaniem. Chciałabym do niego jeszcze wrócić, bo istnieje obawa, że moja lista nielubianych warzyw, która przez lata wyłącznie się skracała, właśnie wydłużyła się o jedną pozycję. 

"A morał tej historii mógłby być taki, mimo że cukrowe, to jednak buraki" (tytuł płyty zespołu Luxtorpeda)


Burak cukrowy

poniedziałek, 12 stycznia 2015

Aromatyczny gulasz wieprzowy z ziemniakami

     Niby jest kilka stopni powyżej zera, ale wieje bezlitosne wietrzysko, które sprawia, że temperatura odczuwalna to przynajmniej -1. W tej sytuacji zimowy przetrwalnik pozostaje jak najbardziej aktualny i wciąż ulega rozszerzeniu. Dziś dopisuję kolejny przepis do kategorii "dania jednogarnkowe".

     Jest to przepis na potrawę z gatunku gulaszowatych, ale interesująco przyprawioną. Dodałam do niej kilka przypraw, które częściej spotkać można w pierniku albo grzanym winie (które zresztą też figuruje w składzie) - anyż, cynamon, goździki i imbir. Dzięki nim powstał gulasz niezwykle aromatyczny i intrygujący w smaku.

    Marzyło mi się, że dodam do niego koper włoski, który podkreśli smak anyżu (albo odwrotnie), ale nie udało mi się kupić ani jego korzenia, ani suszonych owoców. Stanęło więc na kminku, a z korzeni wybrałam marchew oraz dwa rodzaje ziemniaków - zwykłe i słodkie.   

      Bardzo żałuję, ale wszystkie zdjęcia, które zrobiłam temu daniu okazały się nieostre. Było mi niezmiernie przykro, bo mogły być naprawdę ładne z tymi fotogenicznymi anyżowymi gwiazdkami. Zamieszczam mimo wszystko te względnie najmniej rozmazane, żeby dać choćby niewyraźny pogląd na wygląd potrawy.


AROMATYCZNY GULASZ WIEPRZOWY Z ZIEMNIAKAMI


ok. 600 g łopatki wieprzowej bez kości, cebula, 2 ząbki czosnku, mały kawałek korzenia imbiru, 2 marchewki, duży słodki ziemniak, 5 małych zwykłych ziemniaków, pół szklanki czerwonego wina (użyłam półsłodkiego), 2 łyżeczki ziaren kminku, łyżeczka soli, 2 gwiazdki anyżu, laska cynamonu, 2 listki laurowe, 2 ziarna ziela angielskiego, 2 goździki, 250 ml wody, natka pietruszki lub świeża kolendra, łyżka tłuszczu do smażenia


Mięso myjemy, oczyszczamy i kroimy w niezbyt małą kostkę. W dużym garnku rozgrzewamy tłuszcz i obsmażamy na nim mięso. Następnie dodajemy pokrojoną w piórka cebulę, obrane ząbki czosnku (w całości), drobno posiekany imbir i kminek. Smażymy dalej. Dodajemy pokrojoną dość grubo marchewkę, którą też podsmażamy, mieszając ze wszystkim.

Zalewamy zawartość garnka winem, a gdy alkohol odparuje, dolewamy wodę. Dorzucamy przyprawy - cynamon, anyż, goździki, ziele angielskie, liście laurowe i sól. Przykrywamy i dusimy przez pół godziny na niewielkim ogniu.

Po tym czasie dodajemy pokrojone w kostkę ziemniaki i gotujemy kolejne pół godziny. Jeśli mięso i ziemniaki są miękkie - a takie powinny być - możemy jeść gulasz, posypany posiekaną natką pietruszki lub kolendrą.




sobota, 10 stycznia 2015

Rogaliki drożdżowe mojej Mamy

      Pojechałam dziś odwiedzić Rodziców i spotkała mnie tam miła niespodzianka w postaci drożdżowych rogalików mojej Mamy. Przepis na nie był w domu "od zawsze", zapisany w starym, pożółkłym już zeszycie i wchodził w skład żelaznego repertuaru cukierniczego Mamy. To taki przepis, który chce się przekazać kolejnym pokoleniom, bo stanowi część domowego kulinarnego dziedzictwa. 

     Nie jest skomplikowany, choć nieco pracochłonny, bo wymaga cierpliwego wałkowania, wycinania i zawijania. W nagrodę otrzymujemy jednak furę mięciutkich rogalików, od których trudno się oderwać. Spróbujcie, a może te drożdżowe rogaliki dołączą również do waszej listy przebojów. Jeśli chcecie zabrać coś słodkiego na imprezę składkową albo upiec coś dla dziecka na wigilię klasową, ten przepis to pewniak.


ROGALIKI DROŻDŻOWE MOJEJ MAMY


4 szklanki mąki, 250 ml śmietany (słodkiej, 12-procentowej), 200 g drożdży, 250 g masła, cukier puder, opakowanie cukru z prawdziwą wanilią, cytryna, marmolada - wieloowocowa lub różana


Drożdże rozprowadzamy w śmietanie. Mąkę łączymy z masłem, siekając drobno nożem, jak na kruche ciasto. Wlewamy po trochu śmietanę z drożdżami, dodajemy łyżkę cukru pudru, cukier waniliowy i trochę skórki otartej z cytryny. Wyrabiamy gładkie, miękkie ciasto.

Partiami rozwałkowujemy ciasto na grubość 1/2 cm i wycinamy je w trójkąty. Na brzegu każdego trójkąta kładziemy trochę marmolady, zwijamy go tak, by czubek był na wierzchu i zaginamy w półksiężyc (w stronę przeciwną niż ta, w którą wycelowany jest czubek trójkąta).

Rogaliki układamy na blasze wysmarowanej masłem i pieczemy na złoto w 180-200 st. C (z termoobiegiem w niższej temperaturze, bez termoobiegu w wyższej).

Robimy lukier - do cukru pudru dodajemy tyle soku z cytryny, by uzyskać pożądaną konsystencję. Lukier powinien być na tyle gęsty, by nie spływał. Gdy rogaliki przestygną, lukrujemy je za pomocą pędzla.



czwartek, 8 stycznia 2015

Wątróbka drobiowa w czerwonym winie z rozmarynem, miodem i octem balsamicznym z puree ziemniaczano-gruszkowym

     Wątróbki zrobiłam tylko raz w życiu, a swoje zmagania, zakończone przypuszczeniem, że "nigdy więcej", opisałam tutaj. Czas jednak zrobił swoje, zapomniałam już o tamtych złych wrażeniach i dałam wątróbce kolejną szansę. Tym bardziej, że miałam na nią potencjalnie smaczny pomysł.

     Na szczęście tym razem udało mi się kupić podroby oczyszczone już w stopniu, który nie wymagał ode mnie zbyt wiele babrania się we wnętrznościach, mogłam więc sprawić radość Panu D., nie ponosząc zbyt wielkich szkód psychicznych.

     Podobnie jak ostatnio dobrałam do wątróbki czerwone wino i rozmaryn, a poza tym wymyśliłam sobie miód i ocet balsamiczny oraz gruszkę, którą ostatecznie połączyłam z puree ziemniaczanym. Całości dopełniła sałatka - z pasującym kolorystycznie czerwonym radicchio i pasującym smakowo winegretem z miodem i octem balsamicznym. 

     Pan D. z entuzjazmem powitał wątróbkę po czasie długiej rozłąki, a i ja zjadłam ze smakiem to dobrze skomponowane, pełne smaków danie. 
      
     
WĄTRÓBKA DROBIOWA W CZERWONYM WINIE Z ROZMARYNEM, MIODEM I OCTEM BALSAMICZNYM Z PUREE ZIEMNIACZANO-GRUSZKOWYM 


450 g wątróbek drobiowych, szklanka czerwonego wytrawnego wina, 2 ząbki czosnku, czerwona cebula, 3 gałązki rozmarynu, 2 łyżki miodu, 2 łyżki octu balsamicznego, sól, czarny pieprz, mąka, oliwa do smażenia

5 ziemniaków, gruszka (lukasówka), chlust mleka, kawałek masła, szczypta gałki muszkatołowej, szczypta mielonego pieprzu

kilka garści mieszanki sałat z rukolą i czerwonym radicchio; winegret: 3 łyżki oliwy z pierwszego tłoczenia, łyżeczka miodu, łyżka octu balsamicznego, sól, pieprz


Wątróbki myjemy, oczyszczamy z błon i żółci, osuszamy. Posypujemy solą i pieprzem, obtaczamy w mące.

Na patelnię wlewamy 2 łyżki oliwy i kładziemy na niej gałązki rozmarynu. Gdy zaczną skwierczeć, dodajemy posiekaną cebulę, a po chwili drobno pokrojony czosnek. Następnie wrzucamy na patelnię wątróbkę i obsmażamy. Dodajemy miód i karmelizujemy przez chwilę. Teraz zalewamy wątróbkę winem, dodajemy octu balsamicznego i na sporym ogniu redukujemy, aż sos odpowiednio zgęstnieje.

Gotujemy ziemniaki z solą, na ostatnie 3 minuty gotowania dodając obraną i pokrojoną w kostkę gruszkę. Gdy ta zmięknie, odcedzamy ziemniaki. Dodajemy mleko, masło, pieprz i gałkę muszkatołową, ugniatamy na gładką masę.

Umytą i osuszoną sałatę na 15 minut przed podaniem mieszamy z winegretem, którego składniki najlepiej połączyć w słoiczku. Potrząsając nim mocno, najłatwiej uzyskać jednolitą emulsję.



wtorek, 6 stycznia 2015

Sandacz po polsku

     Dziś, w wieczór Trzech Króli, przedstawiam Wam przepis na rybę prawdziwie królewską: sandacza. Mama kupiła jeden dorodny okaz na święta. W całości, ale bez głowy, żeby nie łypał na nią okiem martwym, a jednak rozżalonym. W Wigilię nie starczyło dla niego czasu i miejsca w kuchni, ale w Boże Narodzenie posłużył jako wyborna przystawka. 
      Mama zaskoczyła mnie tym sandaczem i pytaniem, czy go przyrządzę, sięgnęłam więc po wspominaną tu już dwukrotnie publikację "W staropolskiej kuchni i przy polskim stole". Nigdy nie miałam z sandaczem do czynienia, pomyślałam więc, że dobrze będzie na nasze pierwsze spotkanie wybrać przepis klasyczny, a w tej książce nie ma innych.       
      Jej autorzy twierdzą, iż gotowanie sandacza w bulionie - a tak czynić każe przepis na sandacza po polsku - uważane jest przez znawców za najwłaściwszy sposób przygotowania tej ryby, najlepiej wydobywający jej smak. Rzeczywiście mięso było niezwykle smaczne i delikatne, a przybranie z drobno posiekanych jajek wymieszanych z masłem i pietruszką było nieco dla mnie zaskakujące, ale smaczne. 
      Zaliczywszy przepis tradycyjny, przy następnej okazji mogę pokusić się o modyfikacje i eksperymenty z innymi technikami gotowania, aby empirycznie sprawdzić, czy gotowanie sandacza to rzeczywiście najlepsza dla niego opcja.


SANDACZ PO POLSKU

Przepis pochodzi z książki Marii Lemnis i Henryka Vitry
"W staropolskiej kuchni i przy polskim stole" (Warszawa, 1983)


"Sandacz z wody jest polską tradycyjną potrawą wigilijną i jeśli podajemy dwa dania rybne, pierwszym będzie sandacz".

sandacz w całości (oczyszczony), pęczek włoszczyzny, cebula, 2 liście laurowe, 2 ziarna ziela angielskiego, kilka ziarenek czarnego pieprzu, 3 jajka, natka pietruszki, 50 g masła, sól i pieprz


Gotujemy lekki bulion. Obraną włoszczyznę zalewamy 1,25 l zimnej wody i zagotowujemy. Dodajemy liście laurowe, ziele angielskie, pieprz, łyżeczkę soli i opaloną cebulę. Gotujemy ok. godzinę, po czym studzimy.

Delikatnie wcześniej posoloną rybę umieszczamy w wanience do gotowania ryb (z braku takowej użyłam blachy do ciasta) i zalewamy czystym, przecedzonym (warzywa przydadzą się do sałatki) i wystudzonym bulionem tak, by ją przykrył. Powoli zagotowujemy i gotujemy pod przykryciem (użyłam jako przykrywki kawałka folii aluminiowej) przez 15-20 minut, na małym ogniu. Trzymamy sandacza w wywarze do ostatniej chwili, żeby nie dopuścić do jego ostygnięcia.

W tym czasie jajka gotujemy na twardo, a następnie obieramy i kroimy w drobną kostkę. W rondelku rozpuszczamy masło i do ciepłego dodajemy jajka, posiekaną natkę pietruszki oraz nieco soli i pieprzu. Nie smażymy!

Gotową rybę wykładamy ostrożnie, by się nie rozpadła, na półmisek i obkładamy jajkami.






Wprawdzie już po świętach, ale durszlakowa akcja "Wigilia 2014" wciąż trwa, więc dodaję do niej ten przepis. Jeśli ktoś nie lubi karpia, jest to świetna dla niego alternatywa na wigilijny stół.


Wigilia 2014

niedziela, 4 stycznia 2015

Szpinakowa jaglanka

     Podtrzymując trend zdrowego odżywiania, przedstawiam Wam dziś kolejny sposób na kaszę jaglaną. To przepis śmiesznie prosty i niebywale szybki, który dowodzi, że brak czasu i kunsztu kulinarnego to kiepskie usprawiedliwienie na opychanie się byle czym na mieście.
     Jeśli kupuję szpinak mrożony, to zawsze liściasty, bo nie lubię tego rozpaćkanego, zwanego "rozdrobnionym". Tym razem z braku alternatyw musiałam sięgnąć po rozdrobniony i tym razem okazało się to dobrym pomysłem. Dzięki swojej konsystencji szpinak świetnie połączył się z kaszą i uczynił ją jednolicie zieloną.
     Ta zielona, szpinakowa jaglanka musi być dobrze przyprawiona cebulką, czosnkiem, solą, pieprzem i gałką muszkatołową. Już wtedy jest dobrym daniem lub dodatkiem, np. do grillowanej ryby lub drobiu. Można ją wzbogacać, o co się chce. Ja dorzuciłam pomidorki koktajlowe i ser feta. Na drugi dzień zamiast fety był tarty emmentaler i ta wersja smakowała mi bardziej. Jeśli ma to być danie wegańskie, to oczywiście można użyć tofu. W każdym razie jeśli taka jaglanka ma stanowić samoistny posiłek, to trzeba dodać do niej jakieś źródło białka. W przeciwnym razie wkrótce będziemy znowu głodni i ulegniemy jakiejś pokusie.
      
     

SZPINAKOWA JAGLANKA


opakowanie mrożonego rozdrobnionego szpinaku, 200 g kaszy jaglanej, 3 ząbki czosnku, niewielka biała cebula, sól, pieprz, oliwa, gałka muszkatołowa, 25 dkg pomidorków koktajlowych, kawałek sera feta lub żółtego do utarcia


Gotujemy kaszę. W garnku podsmażamy na oliwie posiekany czosnek i cebulę. Dodajemy szpinak, podlewamy trochę wodą i dusimy, aż się całkowicie rozmrozi. Doprawiamy solą, pieprzem i gałką muszkatołową. Mieszamy dokładnie z ugotowaną kaszą. Dodajemy pokrojone na połówki lub ćwiartki pomidorki, przykrywamy jeszcze na chwilę. Rozkładamy na talerzach i dodajemy do porcji wybrany ser - kostki fety lub wiórki żółtego sera.





Ten przepis mogę z pewnością dodać do rozpoczętej właśnie akcji "Niskokaloryczny styczeń".  Wprawdzie 100 g kaszy jaglanej ma 340 kcal, ale schabowy na maśle to przecież nie jest.


Niskokaloryczny styczeń

piątek, 2 stycznia 2015

Zupa z marchewek i słodkich ziemniaków

     Nowy rok zaczęłam w kiepskim humorze, w związku z czym prześladuje mnie powiedzenie, że jaki pierwszy dzień roku, taki cały rok. Pocieszam się, że to nie może być prawda. Gdyby tak było, mało kto miałby kiedykolwiek udany rok, bo przecież mało kto jest po sylwestrze wypoczęty, rześki i radosny.  

     Wiadomo, że nic nie podnosi na duchu tak, jak dobra zupa, więc ją ugotowałam. Był to krem z marchewek i słodkich ziemniaków, z kurkumą i papryczką pepperoni. Papryczka okazała się tak wściekle ostra, że zupka naprawdę dawała popalić, ale też stawiała na nogi i oczyszczała zatoki, a oboje z Panem D. weszliśmy w rok 2015 z katarem. Dobra na katar (i mokry kaszel) jest też usuwająca z organizmu śluz kasza jaglana, którą dodałam do zupy. Poza tym jaglanka rozgrzewa ciało od środka, dlatego jako zmarzlak pierwszej wody staram się ostatnio częściej ją jeść. Zresztą częstsze jedzenie kaszy jaglanej dodaję do postanowień noworocznych, bo jest zasadotwórcza, a zakwaszenie organizmu to problem, którego współcześnie trudno uniknąć. Ponadto to produkt bezglutenowy, a gluten ma ostatnimi czasy bardzo złą prasę. Do tego jagły zawierają krzemionkę - zbawienną dla cery, włosów i paznokci, dobrą dla kości i naczyń krwionośnych oraz wspomagającą odchudzanie, witaminę E i lecytynę - pozytywnie wpływające na pamięć i koncentrację oraz regulują poziom cholesterolu we krwi. Krótko mówiąc: cud natury!

      O prozdrowotnych właściwościach kurkumy też by można wiele powiedzieć. Pomaga w nadciśnieniu, chroni przed nowotworami, a nawet łagodzi objawy Alzheimera! Wczoraj wprawdzie mocno się na kurkumę zdenerwowałam, bo chlapnęłam sobie zupą z jej sporym dodatkiem na jasne spodnie, a potrafi ona nie tylko leczyć, ale i silnie barwić na żółto. Mam nadzieję, że dopiorę spodnie, a kurkumie, przez wzgląd na jej liczne zalety, muszę wybaczyć.

     No dobrze, dość już tego wykładu! Przynajmniej pod względem żywieniowym dobrze zaczęłam ten rok. Nie miałabym nic przeciwko powiedzeniu, że jaki pierwszy obiad, taki pod względem odżywiania cały rok, ale przecież leży to całkowicie w mojej gestii.



ZUPA Z MARCHEWEK I SŁODKICH ZIEMNIAKÓW


2 marchewki, 2 średniej wielkości słodkie ziemniaki, 1 i 1/4 l wody, łyżeczka kurkumy, łyżeczka harisa pasty (to pikantna mieszanka przypraw, składająca się z kolendry, kminu rzymskiego, pieprzu cayenne, czosnku, gałki muszkatołowej, goździków, cynamonu, pieprzu i malagetty - odmiany chili, stosowanej w Portugalii, Brazylii i Mozambiku), sól, łyżka oleju, 2 łyżki sosu rybnego, cebula, 3 małe ząbki czosnku, mała ostra papryczka pepperoni (lub pół, jeśli jest naprawdę ostra), 250 ml jogurtu naturalnego, 100 g kaszy jaglanej, kumpiak (lub inna surowa szynka) w cieniutkich plasterkach, sok z cytryny


W garnku rozgrzewamy olej i podsmażamy na nim posiekaną cebulę, do której dodajemy następnie pokrojone w plasterki czosnek i papryczkę. Po chwili dorzucamy przyprawy - kurkumę i harissę - i ciągle mieszając smażymy jeszcze minutę. Zalewamy to wszystko wodą i doprowadzamy do wrzenia.

Marchewki i ziemniaki kroimy w kostkę i wrzucamy do garnka, gdy woda się zagotuje. Doprawiamy sosem rybnym i solą. W międzyczasie gotujemy kaszę jaglaną.

Kiedy warzywa zmiękną, mieszamy zupę z jogurtem, a następnie blendujemy na gładki krem, który doprawiamy sokiem z cytryny. Dodajemy ugotowaną kaszę.

Jeśli chcemy podać zupę z dodatkiem szynki, robimy z niej chipsy. W tym celu wystarczy położyć ją na suchej patelni i poczekać, aż plasterki staną się chrupiące. 

Zupę jedliśmy przez dwa dni - pierwszego bez szynki i bez kaszy, za to z tostowanym chlebem.