wtorek, 26 listopada 2013

Risotto z kurczakiem, porem i cukinią

     Wczoraj późnym popołudniem Brat oznajmił mi telefonicznie, że właśnie wziął "poranny" prysznic, ma wolny wieczór i chętnie zjadłby u mnie coś dobrego. Zażyczył sobie risotta z kurczakiem. Szybko udałam się po zakupy i błyskawicznie musiałam zadecydować, co oprócz kurczaka będzie towarzyszyło ryżowi. Wybierając z tego, co było dostępne w osiedlowych marketach, nabyłam pora, cukinię, cytrynę i doniczkę mocno zmęczonego już tymianku. Ryżu arborio nigdzie nie było, więc zaryzykowałam przygotowanie risotta ze zwykłego, długoziarnistego ryżu. Jakoś się udało i nie musiałam żałować, że nie fatygowałam się gdzieś dalej, żeby zapłacić trzy razy więcej za jego specjalny gatunek.
     Przyznaję, że pod presją czasu poszłam na łatwiznę i bulion zrobiłam z kostek, ale dwaj chuchający mi w kark głodni mężczyźni uciszyli wyrzuty sumienia. Na czasie zyskałam też gotując wszystko w jednym garnku, chociaż miałam wątpliwości, czy ryż należycie wchłonie bulion, jeśli nie usunę z garnka mięsa i warzyw. Czułam jednak, że potraktowanie risotta jak potrawę jednogarnkową wyjdzie mu na dobre i miałam rację.  Dzieła dopełniła skórka i sok z cytryny oraz świeży tymianek. Oto wyniki improwizacji.


RISOTTO Z KURCZAKIEM, CUKINIĄ I POREM

300 g ryżu (najlepiej arborio), litr bulionu drobiowego, szklanka białego wytrawnego wina, cukinia, biała część pora, dwa filety z kurczaka, 40 g drobno utartego parmezanu, 2 ząbki czosnku, listki świeżego tymianku, świeżo zmielony pieprz, cytryna, masło

Piersi kurczaka myjemy, oczyszczamy i kroimy w kostkę. Podobnie kroimy cukinię ze skórką, a białą część pora kroimy na cienkie krążki. Drobno siekamy czosnek.
Przygotowujemy litr gorącego bulionu i staramy się, żeby nie ostygł. Możemy trzymać go na malutkim ogniu lub przykryć garnek pokrywką.
W dużym garnku na dwóch łyżkach masła podsmażamy kurczaka. Gdy zmatowieje, dorzucamy cukinię i pora, dokładając masła, jeśli będzie taka potrzeba. Gdy zawartość garnka zrumieni się i poddusi nieco, dorzucamy na minutę czosnek.
Teraz wrzucamy do garnka ryż, dodajemy jeszcze trochę masła i mieszamy, aż ziarenka staną się szkliste. Dodajemy wino i mieszamy, aż alkohol odparuje.
Wtedy wlewamy do garnka pierwszą chochelkę bulionu i mieszamy, aż ryż wchłonie cały płyn. Dodajemy kolejną porcję rosołu, znowu czekamy, aż się wchłonie. Postępujemy tak, aż bulion nam się skończy (pod koniec możemy dodawać więcej niż jedną łyżkę). Wtedy risotto powinno mieć już kremową konsystencję i być gotowe.
Wtedy zdejmujemy je z ognia, dodajemy 20 g sera, łyżkę masła, skórkę i sok z połowy cytryny oraz listki tymianku. Doprawiamy pieprzem i w razie potrzeby także solą. Przykrywamy i odstawiamy na 2-3 minuty.
Wykładamy risotto na talerze, posypujemy pozostałym serem, skórką z drugiej połowy cytryny i dekorujemy gałązkami tymianku.
Jemy i radujemy się, że nasz trud czyli dobre pół godziny intensywnego mieszania, od którego omdlewa ramię, nie poszedł na marne.



piątek, 22 listopada 2013

Sałatka nicejska

     W zeszłym roku moja Mama miała okazję odwiedzić Niceę. Zazdroszczę jej bardzo, bo sama nazwa "Lazurowe Wybrzeże" wywołuje u mnie stan rozmarzenia, pełen wyobrażeń promieni słońca, palm, eleganckich zabytkowych samochodów, starego Hollywood i morza. Lazurowego oczywiście.
     Właśnie zamówiłam dla Mamy na święta plakat, o którym marzy od czasu tamtej podróży. Mam nadzieję, że gdy będzie na niego spoglądać, barwne nicejskie wspomnienia rozproszą szarość polskiej zimy. Muszę tylko zadbać, żeby do Bożego Narodzenia nie zaglądała tutaj, bo w przeciwnym razie szlag trafi niespodziankę.
    Kiedy Mama odwiedziła nas wczoraj, dałam jej przedsmak świątecznego podarunku czyli sałatkę nicejską. Pora roku jest wprawdzie niesprzyjająca, bo nie sposób dostać teraz zieloną fasolkę, a mrożona lub, co gorsza, zapuszkowana, niegodna jest konsumpcji. Pomidorom też trzeba już było powiedzieć "Addio!", bo straciły zupełnie smak i aromat. Na pocieszenie są pomidorki koktajlowe z cieplejszych krajów lub ze szklarni. Oprócz fasolki, w mojej sałatce zabrakło anchois, bo nie udało mi się ich tego dnia zdobyć. Miałam w lodówce jedynie trochę oleju po sardynkach, którym wzbogaciłam vinegrette. 
Kiedy Mama zdążyła już uszczknąć sałatki, zorientowałam się, że nie dodałam tuńczyka! Brak fasolki i anchois to siła wyższa, ale brak tuńczyka byłby już przesadą. Zostawiłam Mamę z pieczywem i pospieszyłam naprawić swój błąd. Użyłam tuńczyka z puszki, ale takiej z napisem "w kawałkach". Trochę mniej przypomina karmę dla kotów niż ten z puszki z napisem "rozdrobniony".
     Mimo nieobecności fasolki i filecików anchois, sałatka nicejska była naprawdę smaczna i skutecznie przeniosła mnie w klimat śródziemnomorski. Myślę, że Mamie też smakowała, chociaż jako dobra matka swoje zdanie wyraża zazwyczaj oględnie, w przeciwieństwie do słynnej już matki Beaty z MasterChefa, którą po miażdżącej krytyce wobec córki ochrzczono "matką roku". 
     Dla mnie prawdziwym sukcesem byłoby namówienie mojej Mamy do zjedzenia krewetek. Będąc w Nicei właśnie, a także w Hiszpanii, nie tknęła owoców morza, co wydaje mi się niewybaczalnym grzechem. Brzydzi się tych wszystkich odnóg, macek, obślizgłych ciałek, a przede wszystkim czarnych oczek krewetek, którymi te nawet po śmierci patrzą przenikliwie. Może kiedyś wezmę ją podstępem?



SAŁATKA NICEJSKA

mieszanka różnych sałat, pomidorki koktajlowe (4 na porcję), czarne oliwki (8 na porcję), kapary, jajka ugotowane na półmiękko (1 na porcję),  puszka tuńczyka w kawałkach w sosie własnym, a także fileciki anchois (4 na porcję)* i zblanszowana zielona fasolka szparagowa , z których braku wytłumaczyłam się powyżej

* szczerze mówiąc proporcje w nawiasach wymyśliłam na poczekaniu - układając porcje na talerzu sami będziecie wiedzieli, ile czego dać

sos: oliwa i ocet winny (w proporcji 3:1), łyżeczka ostrej musztardy, sól, pieprz, sok z cytryny i ewentualnie trochę oleju z sardynek

dodatkowo pokrojona bagietka i masło bazyliowe (czyli wymieszane z solą i porwanymi na kawałki świeżymi listkami bazylii)

Sałatę myjemy, najlepiej na tyle wcześniej, żeby zdążyła obeschnąć. Pomidorki też myjemy, oliwki, kapary, anchois i tuńczyka odsączamy z tego, w czym się moczyły.
Przygotowujemy sos, najlepiej w słoiczku, który zakręcimy i potraktujemy jak shaker. Łączymy oliwę z octem i olejem sardelowym, doprawiamy do smaku solą, pieprzem, sokiem z cytryny i musztardą.
Gotujemy jajka na półmiękko. Po 4 minutach we wrzątku (z zegarkiem w ręku, a raczej ze stoperem na blacie) były takie, jak chciałam - ze ściętym białkiem i płynnym żółtkiem. Studzimy w zimnej wodzie.
Rozkładamy liście sałaty na talerzach, polewamy sosem, zostawiając go trochę. Układamy na sałacie połówki pomidorków, oliwki, kapary i kawałki tuńczyka.
Polewamy pozostałym sosem i układamy na środku przepołowione jajko, które posypujemy szczyptą soli morskiej i świeżo zmielonym pieprzem.

Bon appetit, jak mawiała Julia Child! (Salade nicoise pojawiła się w jej programie The French Chef. Oglądając to ma się ochotę zacytować Steviego Wondera i zaśpiewać: "Isn't she lovely?").



sobota, 16 listopada 2013

Domowa pizza z prodiża

     Zdarzało mi się już jeść domowe pizze, ale chyba nigdy nie robiłam takiej sama. Wczoraj stało się to po raz pierwszy, choć też nie do końca, bo nie przygotowałam jej całkiem sama, tylko ze znacznym wkładem ze strony młodszego Brata. Kiedy zadzwonił, że jest w okolicy i wpadnie do nas za chwilę, podjęłam natychmiastową decyzję, że tego wieczoru zjemy własnoręcznie zrobioną pizzę. Miałam w domu siedmiogramową paczkę suszonych drożdży, więc znalazłam przepis, który uwzględnia taką właśnie ich ilość i szybko zrobiłam zaczyn.
     Przepis pochodzi z Kwestii Smaku, ale jest w tym wszystkim mało istotny. Konieczne okazało się dodanie większej ilości mąki i oliwy, dodaliśmy składniki w klasycznej Marghericie niespotykane, a czas oczekiwania na wyrośnięcie ciasta znacznie skróciliśmy. Wprawdzie przez niecierpliwość uzyskaliśmy tylko dwie, a nie trzy małe pizze, ale przynajmniej szybciej zaspokoiliśmy apetyt.
     Jak już wspominałam, mój Brat pracuje w pizzerii jako kierowca, ale zachwycił mnie, gdy okazało się, że równie dobrze mógłby tam pracować jako pizzerman. Kręcąc się w okolicy restauracyjnej kuchni, poznał wszystkie jej tajniki, oddałam mu więc palmę pierwszeństwa jako ekspertowi. 
     Wspólne gotowanie jest tu ważniejsze niż przepis i zostawi we mnie ślad znacznie trwalszy niż oparzenia od pokrywy prodiża. Stosunki między Bratem a mną czasem pozostawiały wiele do życzenia, a to spotkanie przy stolnicy z ciastem drożdżowym było absolutnym szczytem porozumienia, jaki kiedykolwiek osiągnęliśmy. Ogromną radością było dla mnie, gdy Brat podczas poprzednich wizyt jadł to, co ugotowałam (zupę dyniową, risotto grzybowe, nieudane steki, key lime pie, rosół), choć w swoich okresach buntu regularnie odmawiał spożywania posiłków przyrządzonych przeze mnie lub Mamę. 
Pichcenie razem to jeszcze jeden krok dalej. Zawsze wiedziałam, że pasja kulinarna jest w nim tak samo, jak we mnie i wygląda na to, że potrafimy ją dzielić. Zaczęliśmy nawet snuć plany otwarcia własnej jadłodajni, co od dawna jest moim marzeniem i jego też, jak się okazuje. Może będzie to właśnie pizzeria, może kawiarnia, a może restauracja z organicznym jedzeniem... Kto wie, czy nasze drogi życiowe nie skrzyżują się w kuchni?


DOMOWA PIZZA Z PRODIŻA

ciasto (na podstawie przepisu z Kwestii Smaku):
7 g suszonych drożdży (lub 15 g drożdży świeżych), 150 ml ciepłej wody, pół łyżeczki cukru, 250 g mąki pszennej + 2 łyżeczki do zaczynu, łyżeczka soli, łyżka oliwy

sos:
puszka krojonych pomidorów w sosie własnym, pół dużej cebuli lub jedna mała, dwa ząbki czosnku, łyżka oliwy, sporo suszonego oregano, sól, świeżo mielony pieprz, szczypta cukru

dodatki:
pierwsza pizza, nazwijmy ją pepperoni - zielona ostra (nawet bardzo) papryczka, salami pepperoni z indyka, ser żółty tarty (bodajże Edamski), rokpol

druga pizza, którą nazwiemy cztery sery - ser żółty tarty, plastry mozzarelli, pokruszony rokpol, drobno starty parmezan, listki bazylii (po upieczeniu posypaliśmy ją jeszcze odrobiną suszonego oregano i świeżo zmielonym kolorowym pieprzem)


Zaczyn robimy z drożdży, wody, cukru i dwóch łyżeczek mąki. Odstawiamy go na kwadrans, żeby urósł. 
Mąkę przesiewamy, dodajemy do niej zaczyn, sól, oliwę i wyrabiamy przez 15 minut. Formujemy z ciasta kulę, którą przykrywamy ściereczką i zostawiamy do wyrośnięcia na półtorej godziny. 

W tym czasie zdążymy zrobić wiele rzeczy, ale jedną z nich musi być sos. Siekamy cebulkę i czosnek, podsmażamy na łyżce oliwy, dodajemy puszkę pomidorów. Gotujemy, aż nieco zgęstnieje, przyprawiając solą, pieprzem, oregano i cukrem, jeśli jest taka potrzeba. Sos blendujemy.

Po upływie czasu oczekiwania dzielimy ciasto na trzy części. 
Z każdej formujemy placki o średnicy zbliżonej do średnicy prodiża i odstawiamy jeszcze na pół godziny w ciepłe, nieprzewiewne miejsce. 

Oczywiste jest, że niestety w prodiżu pizze musimy piec po kolei. Do piekarnika zmieszczą się pewnie wszystkie trzy, a w najgorszy, razie dwie. Nie mam pojęcia, do jakiej temperatury rozgrzewa się mój prodiż. Nie można jej w każdym razie regulować, a grzałka jest tylko na górze. Szczęśliwi posiadacze piekarnika powinni rozgrzać go do 250 stopni.

Pizzę smarujemy sosem, zostawiając odpowiednio szeroki rant. Posypujemy startym serem i kładziemy pozostałe dodatki (z wyjątkiem bazylii, którą kładziemy na pizzę po wydobyciu jej z prodiża lub piekarnika). 

Mój prodiż stworzył problem polegający na tym, że dodatki były już odpowiednio zrumienione i roztopione, a brzeg jeszcze blady. Jeśli Wasza pierwsza pizza też nastręczy taki kłopot, podpieczcie kolejną przez kilka minut bez dodatków. 

Jak długo piekła się pizza w moim prodiżu nie mam pojęcia. Po prostu co kilka minut biegliśmy sprawdzić, czy to już.



Pizza Pepperoni

Pizza Quattro Formaggi


sobota, 9 listopada 2013

Poland cooks for Holland. Naleśniki ze szpinakiem i sosem gorgonzola


Moja droga M.!

     Niepostrzeżenie upłynął już miesiąc od mojego pierwszego kulinarnego listu do Ciebie, czas więc najwyższy na kolejny. Mam nadzieję, że gotujesz częściej niż Cię do tego korespondencyjnie zachęcam (czy raczej będę to czynić, bo wciąż jesteśmy na początku tej drogi). Czy w międzyczasie udało Ci się coś upichcić? Jeżeli tak, to bardzo jestem ciekawa, co to było. 
     Moja druga propozycja dania dla Ciebie podobnie, jak pierwsza, wiąże się ze wspomnieniami z Poznania. Z domowej kuchni przeniesiemy się w rejony pokrewne, bo do baru mlecznego. Czy gdziekolwiek za granicą funkcjonują miejsca o podobnym klimacie?  Panie wołające na posiłek niczym rodzona matka, plastikowe sztućce za grosze, soki o aromacie bukietu surówek, z którymi sąsiadują w jednej lodówce, czasem tłok sprawiający, że współbiesiadnikiem przy jednym stoliku staje się zupełnie obca osoba i przedstawiciele najróżniejszych warstw społeczeństwa zgromadzeni w jednym celu: zjeść tani i domowy obiad. W barze "Pod kuchcikiem" na św. Marcinie panuje nawet atmosfera intelektualna, gdy panowie, jadający tam prawdopodobnie dzięki bonom z opieki społecznej, rozgrywają partyjkę szachów. Za tym miejscem jednak nie przepadam, bo jedzenie tam mają niesmaczne, a ściany wyłożone są kafelkami, które bardziej pasowałyby do toalety w stylu lat siedemdziesiątych.
     Nam najczęściej zdarzało się stołować w "Apetycie", gdzie specialite de la maison były naleśniki. Ich wybór, z nadzieniami słodkimi i słonymi, był imponujący, a największą popularnością cieszyły się bodajże serowo-truskawkowe. O ile mnie pamięć nie myli, Twoimi ulubionymi były jednak te ze szpinakiem. Odkąd odkryłam szpinak dobrze przyprawiony i liściasty, w przeciwieństwie do tego zapamiętanego z przedszkola, gdzie był pozbawioną smaku papką, też jestem jego entuzjastką.
     W barze mlecznym farsz był serowo-szpinakowy, ale nie mogę przypomnieć sobie, z jakim sosem podawano te naleśniki. Może Ty pamiętasz? W mojej wersji nadzienia nie ma twarogu, jest za to sos z sera gorgonzola. Odeszłam nieco od barowego pierwowzoru, ale zapewniam Cię, że poszłam w dobrą stronę.
     Zazwyczaj ilość składników na ciasto naleśnikowe dobierałam "na oko" (jak widać w tym przepisie), ale żeby ułatwić Ci życie, tym razem postanowiłam podać ścisłe dane na temat proporcji. Jako, że niedawno na jakimś blogu czytałam o naleśnikach według Julii Child, to właśnie do jej receptury sięgnęłam. Naleśniki Julii są cienkie i delikatne, o francuskim rodowodzie. 
     Czy postać Julii Child jest Ci znana? To fascynująca osobowość. Jeśli nie widziałaś jeszcze filmu "Julie i Julia", to serdecznie Ci go polecam na któryś z długich, jesiennych wieczorów. Warto też porównać znakomitą kreację Meryl Streep z prawdziwą Julią (zerknij tutaj).
     Przepis na sos przyniosłam z którychś zajęć sekcji kulinarnej, o której wspominałam przy okazji przepisu na wątróbkę (zdaje się, że lubisz wątróbkę, więc może kiedyś z niego skorzystasz). Wino nie jest składnikiem niezbędnym, ale osobiście lubię jego posmak. Poza tym jeśli kupisz całą butelkę i wlejesz do garnka 100 ml, to zostanie jeszcze całe 650 ml do wypicia!
Gorgonzola jest dość droga, ale może dostaniesz gdzieś tańszy odpowiednik? Poszukaj w tym polskim sklepie Lazura. Będzie pewnie trudniej się rozpuszczał, ale też się nada. Możesz też zrobić naleśniki bardziej podobne do tych z mleczaka. Wtedy znowu będzie potrzebny polski twaróg.
     Co do szpinaku, to użyłam mrożonego i Tobie też serdecznie radzę tak zrobić. Musiałabyś kupić ogromną stertę świeżych liści i poobrywać wszystkim ogonki, żeby po ugotowaniu uzyskać 450 g szpinaku. Zwróć tylko uwagę, czy ten mrożony jest liściasty czy rozdrobniony i wybierz ten pierwszy. 
     To chyba wszystko, co chciałam powiedzieć na temat samego przepisu. Znów będę czekać na odzew, z nadzieją, że usmażysz te naleśniki i przeniesiesz się myślą w przytulny, choć nieco siermiężny klimat polskiego baru mlecznego. 
     Jak płynie życie w Hadze? Czy istnieje coś takiego, jak "holenderska złota jesień"? Uczysz się niderlandzkiego? Wiem, że cierpisz na chroniczny brak czasu, ale jeśli zechesz  "liznąć" podstaw tego języka, to polecam Ci stronę, którą odkryłam kilka dni temu. Można na niej za darmo poznać podstawy sześciu mniej popularnych języków europejskich, w tym flamandzkiego właśnie. Ja wybrałam kurs włoskiego, żeby odświeżyć go sobie przed ewentualną dalszą nauką.
     Trzymaj się ciepło, dbaj o siebie i jedz smacznie!

Ściskam mocno
- F.


P.S. Choć wątpię, aby odpowiedź była twierdząca, to zapytam: czy masz na wyposażeniu coś takiego, jak tłuczek do ziemniaków? Pytam pod kątem pewnej potrawy, którą chciałabym Ci zaprezentować. W ogóle powinnam dowiedzieć się, jak wygląda Twój kuchenny ekwipunek, żeby nie proponować czegoś, czego nie możesz u siebie zrobić. Dawaj znać w razie jakichkolwiek przeciwwskazań do realizacji przepisu!


NALEŚNIKI ZE SZPINAKIEM I SOSEM GORGONZOLA

Naleśniki wg Julii Child (ciasto na 5-6 naleśników):

szklanka mąki, 2/3 szklanki mleka, 2/3 szklanki wody, 3 duże jajka, 3 łyżki roztopionego masła, szczypta soli 

Farsz:
450 g mrożonego szpinaku w liściach, 2-3 ząbki czosnku, mała cebula, sól, pieprz, gałka muszkatołowa

Sos gorgonzola:
200 g sera gorgonzola (lub innego z niebieską pleśnią), 250 ml śmietany kremówki, 100 ml białego wytrawnego wina, sól, pieprz (najlepiej biały), gałka muszkatołowa

Można dorzucić jeszcze kilka pokruszonych orzechów włoskich do posypania potrawy. 


Zacznij od zrobienia ciasta naleśnikowego. Wymieszaj wszystkie składniki trzepaczką w dużej misce i wstaw na pół godziny do lodówki.

W tym czasie posiekaj drobno czosnek i cebulę. Szpinak włóż do garnka, dodaj odrobinę wody i mieszaj, żeby się nie przypalił od spodu, co zdarza mu się, gdy się rozmraża. Pod koniec dodaj cebulę i czosnek, dopraw solą, pieprzem (najlepiej świeżo zmielonym) i gałką muszkatołową (najlepiej świeżo startą).
Zdejmij go z ognia i przykryj, żeby nie wystygł za bardzo.

Teraz pora na sos. Właściwie sos i szpinak możesz przyrządzać jednocześnie, jeśli pozwala Ci na to wyposażenie kuchni. Ja muszę wykonywać te czynności po kolei, bo mam tylko jeden palnik.
Tak czy inaczej, włóż do garnka kostkę sera i zalej winem. Ser powinien się rozpuścić, a wino odparować (czyli przestać uderzać w nozdrza alkoholem). Gdy to nastąpi, dodaj śmietanę i mieszaj chwilę, żeby sos nieco zgęstniał. Dopraw białym pieprzem (białym głównie ze względów estetycznych, ale też dlatego, że jest łagodniejszy) i gałką muszkatołową. Sól nie będzie konieczna, bo gorgonzola jest bardzo słona, ale upewnij się, czy Twój sos też jest odpowiednio słony. 

(Prawdopodobnie zostanie Ci sporo sosu, ale celowo nie zmniejszyłam ilości składników. Jeśli przelejesz wystudzony sos np. do słoiczka i schowasz do lodówki, to możesz zrobić z niego jeszcze jeden obiad/kolację. Wystarczy, że ugotujesz makaron i wymieszasz go z tym sosem oraz pokrojoną w kostkę i podsmażoną piersią z kurczaka.)

Czas wyjąć ciasto na naleśniki z lodówki i zacząć je smażyć. Na patelni rozgrzej mocno tłuszcz (może być masło lub olej - ja używam oleju, bo musiałabym zużyć mnóstwo cennego masła). Smaż raczej cienkie naleśniki, żeby móc zawinąć je łatwo w eleganckie roladki. Powinna wystarczyć jedna minuta na każdej stronie, ale kontroluj sytuację. 
Nie wiem, jak Ty, ale ja nie potrafię odwracać naleśnika podrzucając patelnią. Po prostu przekładam go za pomocą łopatki na drugą stronę jednym, energicznym ruchem. 
Gotowy naleśnik połóż na talerzu, rozprowadź na nim ze dwie łyżki szpinaku i zawiń, uważając, żeby nie poparzyć sobie palców. Polej go sosem i posyp orzeszkami. 

Pyszności!







 

poniedziałek, 4 listopada 2013

Plyndze prawie tradycyjne

     Od pewnego czasu nosiłam się z zamiarem zrobienia placków ziemniaczanych, zwanych w gwarze poznańskiej plyndzami. Miał to być mój debiut w tej dziedzinie i wczoraj, gdy Pan D. wrócił głodny, a w domu nie było zbyt wiele artykułów spożywczych poza ziemniakami, nadarzyła się idealna okazja do spróbowania swych sił.
     Tak jak przewidziałam, przygotowanie placków ziemniaczanych to zajęcie praco- i czasochłonne. Najpierw popłakałam się rzewnie nad jadowitą cebulą (Pan D. chciał pomóc, ale sam szybko musiał salwować się ucieczką, by otrzeć łzy). Potem niemal starłam ziemniaki wraz z własnym naskórkiem, a na koniec poniosłam porażkę, usiłując utrzeć bakłażana ze skórką. Gdy nareszcie mogłam odłożyć tarkę na bok, zostało jeszcze posiekanie drobno czosnku i chili, bo takie dodatki sobie wymyśliłam dla zaostrzenia smaku tradycyjnych plyndz.
     Może nie są to jeszcze idealne placki ziemniaczane, ale nieskromnie powiem, że jak na pierwsze podejście, to efekt był naprawdę zadowalający. Moje plyndze były chrupiące na zewnątrz, miękkie w środku i delikatnie pikantne. Następnym razem spróbuję  utrzeć ziemniaki na drobnych oczkach tarki. Może będą dzięki temu jeszcze bardziej chrupiące, chociaż grube wiórki bardziej mi się podobają wizualnie. Pójdę też za radą Magdy Gessler, która w którymś z ostatnich odcinków "Kuchennych rewolucji" zdradza, że im mniej mąki, tym bardziej placki są chrupiące. Szkoda, że nie wspomina o tym w przepisie na swojej stronie internetowej, gdzie wykazuje się hipokryzją, zalecając dodanie 2-3 łyżek mąki.
     Pan D. po pierwszym kęsie zakrzyknął: "Pyszne!", po czym zażyczył sobie cukru, "bo jego babcia tak mu zawsze dawała". Owszem, moja mama też tak robiła, ale w jej plackach nie było czosnku i chili! Lekko zszokowana uczyniłam zadość jego zachciance, ale sama pozostałam przy dodatku kwaśnej śmietany i mielonego pieprzu. 
     Nigdy nie przepadałam za plyndzami i zazwyczaj odmawiałam ich degustacji, gdy pojawiały się w domu. To chyba właśnie kombinacja smażonych ziemniaków i cukru mnie odstraszała. Kojarzy mi się to trochę z chlebem posmarowanym masłem i posypanym cukrem. Wiem, że dla wielu to przysmak z lat dziecinnych, lecz z pewnością nie dla mnie. Pamiętam, jak u kuzynostwa w Grudziądzu poczęstowano mnie tym rarytasem. Przeżuwałam małe kęsy, drżąc z obrzydzenia przy każdym przegryzionym kryształku cukru i walcząc z odruchami wymiotnymi.
     Placki ziemniaczane to wdzięczny obiekt do eksperymentów i niewykluczone, że będę wracać do ich tematu. Wprawdzie nadal nie zyskały miana mojego ulubionego dania, ale przynajmniej się do nich przekonałam. Mama będzie szczęśliwa, jeśli poproszę ją o jej plyndze. Mała rekompensata za moje dawne kręcenie na nie nosem. 


PLYNDZE PRAWIE TRADYCYJNE

dorodna czerwona cebula, 8 średnich ziemniaków, 2 ząbki czosnku, mała papryczka chili, pół bakłażana bez skórki, 2 łyżki mąki, sól, pieprz, olej do smażenia, kwaśna śmietana, natka pietruszki

Najpierw na tarce o dużych oczkach ścieramy cebulę, a następnie obrane ziemniaki i obranego ze skórki bakłażana. Najlepiej ucierać warzywa na sito położone na misce, do której będzie ściekać woda. Odciskamy jeszcze nadmiar płynu. 
Drobno siekamy czosnek i chili, dodajemy do ziemniaków z cebulą. 
Z miski spod warzyw odlewamy wodę i zostawiamy wytrąconą skrobię. Dodajemy do niej utarte warzywa. Dodajemy jajko, mąkę, sól i pieprz. 
Na patelni mocno rozgrzewamy olej i łyżką formujemy na niej cienkie placuszki. Smażymy z dwóch stron na złoty kolor. 
Placki kładziemy na ręcznik papierowy i odsączamy z nich nadmiar tłuszczu.
Podajemy z kleksem śmietany, udekorowane pietruszką i świeżo zmielonym kolorowym pieprzem. Albo z cukrem, jeśli ktoś jest mocno przywiązany do tradycji.



 

piątek, 1 listopada 2013

Pomidorowa sentymentalna

     Najbliższe mi osoby, których obecność w formie fizycznej jest już dla mnie niedostępna, to moi ukochani Dziadkowie. Mieli niebagatelny wkład w moje wychowanie, a posiłki, które u nich jadałam, w dużym stopniu ukształtowały mój smak. 
     Od dawna kombinuję z zupą pomidorową i potwierdzam postawioną przez mojego instruktora prawa jazdy tezę, że pomidorową za każdym razem robi się inaczej. 
     Niedawno udało mi się ugotować taką, która przywołała wspomnienia cudownej pomidorówki moich Dziadków. Byłam niezmiernie dumna, że zbliżyłam się do niezapomnianego smaku dzieciństwa i wprawiło mnie to w stan niemal euforyczny.
     Mimo łudząco podobnego zapachu, moja wersja pomidorowej na skrzydełkach różni się jednak od oryginału:
     - po pierwsze Babcia na pewno użyłaby zrobionego przez nią samą przecieru pomidorowego, a nie kupnego soku, ale jakoś nie mam szczęścia do pomidorowych przetworów i niemal wszystkie, które do tej pory robiłam, zepsuły się
     - po drugie w jej pomidorówce nie było raczej czosnku
     - po trzecie częściej pojawiał się w niej ryż i taką opcję najbardziej lubię, ale tym razem dodałam makaron. Babcia też czasem podawała mi pomidorową z jakimś zabawnym makaronem, np. w kształcie literek. Ja użyłam takiego w kształtach o tematyce kosmicznej, żeby nawiązać do zainteresowań Pana D. 
     - po czwarte Babcia zapewne zabieliłaby nieco zupę, ale ja rzadko to robię, żeby nie łagodzić smaku.
     Babcia zawsze oddzielała dla mnie mięso od kości i kładła na talerz tylko białe kąski. Też tak zróbcie, jeśli zamierzacie nakarmić zupą dzieci, natomiast częstowanego nią mężczyznę ucieszy, jeśli będzie mógł pofolgować swoim atawistycznym tęsknotom, obgryzając gnaty.
     A propos mężczyzn, to Dziadek też potrafił gotować. W swoim egzemplarzu Kuchni polskiej przy spisie treści odznaczał haczykami zupy, które już robił. Jego ręka bez wątpienia posypałaby mój talerz pomidorowej posiekaną natką pietruszki, którą niemal zawsze dodawał do moich posiłków ze względu na zawartość witaminy C.
      Dzisiejsze święto to dobry moment, by podzielić się z Wami tym przepisem, uczcić pamięć Babci i Dziadka oraz podziękować im za kulinarne dziedzictwo, które mi dali. Żałuję, że Babcia nie dożyła chwili, kiedy moje zainteresowania w tej dziedzinie zaczęły poważnie się rozwijać i nie gotowałyśmy razem częściej. Myślę jednak, że jest zadowolona z moich obecnych kuchennych poczynań i moich prób bycia dobrą gospodynią. 
Tylko dlaczego nie zostawiłaś mi piwnicy pełnej swoich kiszonych ogórków, powideł śliwkowych i przecieru pomidorowego, Babciu? 


POMIDOROWA SENTYMENTALNA

5 skrzydełek z kurczaka, litr wody, litr soku pomidorowego z tabasco, cebula, 2 duże ząbki czosnku, biała część pora, mały seler, korzeń pietruszki, dwie marchewki, 2 liście laurowe, 2 ziarna ziela angielskiego, kilka ziaren czarnego pieprzu, sól, drobny makaron lub ryż

Umyte skrzydełka wkładamy do garnka i zalewamy litrem zimnej wody. Czekając, aż zawartość garnka się zagotuje, obieramy i kroimy warzywa.
Gdy woda zawrze, zdejmujemy z jej powierzchni szumowiny, najlepiej za pomocą gęstego sitka. 
Dodajemy warzywa i przyprawy, gotujemy. Gdy warzywa są mają już twardość al dente, dorzucamy makaron lub ryż. Gotujemy aż jarzyny i dodatek skrobiowy zmiękną. Wtedy dodajemy sok pomidorowy i gotujemy jeszcze chwilę. 
Doprawiamy w razie potrzeby solą i pieprzem.