sobota, 25 maja 2013

Chłodnik ogórkowy

Było ciepło jak latem, dziś marznę jak jesienią. Pokażę Wam mój ogórkowy chłodnik, choć wspominam raczej ogórkową na ciepło, bo milej połechtałaby mój żołądek w ten przenikający wilgocią dzień. 
Impulsem do przygotowania chłodnika była nie tyle aura, co fakt, że nie mogę korzystać od kilku już tygodni z kuchenki gazowej, gdyż grozi to wysadzeniem w powietrze siebie oraz innych mieszkańców bloku. Tęsknota za gotowaniem zaczęła mi szybko doskwierać, więc koiłam ją przyrządzaniem różnych past do chleba i obkładów do tostów. Gdy to nie wystarczyło, postanowiłam ugotować coś bez gotowania czyli zrobić właśnie chłodnik. Wybrałam chłodnik ogórkowy, ponieważ jego produkcja ogranicza się do krojenia, siekania, doprawiania i mieszania. 
Wybór ten okazał się niefortunny w kontekście gustu Mojego Mężczyzny. Przyznał, że nie przepada za świeżymi ogórkami i zawsze zostawiał mizerię. Rzeczywiście, mojej mizerii też ledwie posmakował i jestem pocieszona, że to wina samego warzywa, a nie moich umiejętności. Spróbował jednak mojego chłodnika i stwierdził, że nawet nie musi się do niego zmuszać. Sukces!
Sama jeszcze jakiś czas temu nie lubiłam zielonych ogórków, a także koperku i chłodników w ogóle. Trochę chyba na przekór sobie i swoim uprzedzeniom wybrałam taką potrawę i z zadowoleniem stwierdzam, że mój smak wciąż się rozwija i przekonuję się do rzeczy, których wcześniej nie tykałam. Ciekawi mnie naukowa strona tego zjawiska. Jeżeli ją zgłębię, nie omieszkam o tym tutaj napomknąć. 
Teraz natomiast mogę uraczyć Was ciekawostką znalezioną w prasie: otóż podobno jeśli spróbujemy kilka razy rzeczy, która nam nie smakuje, a potem nie będziemy ruszać jej przez kilka tygodni, to po tym czasie organizm sam upomni się o uprzednio nielubiany produkt i niechęć zostanie pokonana. Spróbujecie? 
Ja może spróbuję, chociaż na samą myśl o kilkukrotnym zjedzeniu np. słodyczy lukrecjowych, robi mi się niedobrze. Może jednak nie warto się zmuszać? W końcu antypatia do surowych ogórków, koperku, chłodnika i brukselki przeszła mi sama z siebie.


CHŁODNIK OGÓRKOWY

400 g ogórków gruntowych (czyli ok. 5 małych ogórków o kaktusowatej skórce z kłującymi wypustkami), 400 ml kefiru (akurat miałam go w lodówce, ale jako że narzuca on bardzo płynną konsystencję, może będziecie woleli gęsty jogurt naturalny), duży ząbek czosnku, papryczka chili, świeży koperek, sok z połowy limonki, łyżka cukru pudru, sól, pieprz

Ogórki pokroiłam drobno, zalałam kefirem, dorzuciłam drobno posiekany ząbek czosnku i piekielnie ostrą małą kenijską czerwoną papryczkę, pozbawioną pestek dla ugaszenia choć trochę pożaru, który potrafi ona rozniecić. (No dobrze, szczerze mówiąc, użyłam dwóch takich papryczek i dwóch ząbków czosnku, ale uznałam, że poziom pikantności był zbyt wysoki i postanowiłam podać w przepisie mniejszą ilość). 
Następnie doprawiłam chłodnik solą i pieprzem oraz sokiem z limonki i cukrem pudrem. Ilość tych dwóch ostatnich też podałam w przybliżeniu, gdyż oczywiście trzeba odpowiednio balansować tymi składnikami, żeby uzyskać pożądaną słodko-kwaśność. 
Wstawiłam chłodnik na kilka godzin do lodówki, żeby smaki się przegryzły. 

Oto lekki posiłek inspirowany kuchnią polską, ale też orientalną, ze względu na zawartość ostrej papryczki i limonki. Nie bez powodu w krajach o gorącym klimacie spożywa się bardzo ostre potrawy, a więc pikantność podczas upału będzie tu dodatkowym atutem. Warto zagryzać chłodnik dobrym chlebem razowym na zakwasie, który łagodzi palące właściwości papryczki.