W zeszłym tygodniu byłam w operze na "Traviacie". Co jakiś czas wybieram się na operę i bez względu na to, czy jest komiczna czy poważna, w moich oczach zawsze pojawiają się łzy, nigdy jednak nie uroniłam ich tyle, co w finale "Traviaty" właśnie. Wzruszyła mnie historia szlachetnej kobiety upadłej, którą znalałam już z "Damy kameliowej", a która w książce wydawała mi się zbyt odległą od współczesnych realiów, by potraktować ją poważnie. Podobną fabułę wykorzystano w "Moulin Rouge" Buza Luhrmanna, ale w tym szalonym musicalu wszystko wydawało się przerysowane i odrealnione. Dopiero "Traviata" poruszyła moje serce, w czym była pewnie spora zasługa wybitnej Joanny Woś, która zagrała naprawdę przejmująco. Czułam się jak Vivian z "Pretty Woman", która płacze rzewnie nad losem operowej Violetty, koleżanki po fachu (fachu Vivian, nie moim).
Wszystkie te kurtyzany - książkowe, filmowe i operowe - sprawiły, że postanowiłam w końcu ugotować spaghetti alla puttanesca, które wzięło swoją nazwę od najstarszego zawodu świata, choć nie wiadomo, czy rzeczywiście ma z nim związek, bo historia tej pasty jest niejasna.
Jedna z teorii mówi, że faktycznie gotowały ją panie lekkich obyczajów, które wracając z pracy dostawały od handlarzy resztki ze straganów. Według innej wersji stworzył ją podobno w latach 50-tych Sandro Petti, kucharz z Ischii. Ponoć pewnego wieczoru, tuż przed zamknięciem jego restauracji, grupa klientów zażądała posiłku. Petti, któremu pod koniec dnia brakowało już składników, chciał odmówić, ale głodna zgraja zakrzyknęła: "Facci una puttanata qualsiasi!" ("Ugotuj jakiekolwiek odpadki") i z tego, co zostało w kuchni, kucharz przyrządził sos nazwany puttanesca. Jakkolwiek by nie było, jest to jedno z wielu dań, które powstały w pobudzającej kreatywność sytuacji, gdy trzeba ugotować coś z niczego. Potrzeba matką wynalazku.
Nazwa jest adekwatna, bo to pasta zadziorna i zmysłowa jak włoska ulicznica. Przepis sprawdziłam we wspomnianej już przeze mnie kiedyś książce "Rodziny Soprano książka kucharska" (która oprócz pietruszki zaleca jeszcze dodatek oregano) oraz na wiarygodnej w sprawach kuchni włoskiej stronie Giallo Zafferano. Posłużyłam się przepisem z tej strony, zmieniając jedynie kolejność dodawania składników do sosu. Według mnie natkę pietruszki, kapary i oliwki należy dodać na samym końcu, żeby nie straciły intensywności smaku.
Ugotujcie koniecznie ten łatwy i apetyczny niczym ekskluzywna prostytutka makaron, a nowych historii o przedstawicielkach tego specyficznego zawodu szukajcie w dwóch ostatnich filmach z Marion Cottillard - "Blood Ties" i "The Immigrant".
SPAGHETTI ALLA PUTTANESCA
Na 4 osoby:
500 g makaronu spaghetti, puszka krojonych pomidorów (oczywiście w sezonie należy użyć świeżych), 150 g czarnych oliwek, garść kaparów, 8 filecików anchois, sól, oliwa, pęczek natki pietruszki, 3 ząbki czosnku, peperoncino (świeże lub suszone)
Zagotowujemy wodę na makaron, a gdy zawrze, dodajemy sól i wrzucamy makaron (1 litr wody i 10 g soli na każde 100 g spaghetti).
Siekamy drobno czosnek, peperoncino i sardele, oliwki kroimy w talarki, kapary odsączamy z zalewy i siekamy.
Na patelni rozgrzewamy sporo oliwy (dałam zwykłą z dodatkiem tej ze słoika z anchois). Wrzucamy na nią czosnek i rybki, podsmażamy krótko.
Dodajemy pomidory, gotujemy aż sos zgęstnieje.
Pod koniec dodajemy oliwki, kapary i posiekaną natkę pietruszki.
Odcedzony makaron przekładamy na patelnię i mieszamy z sosem.
Dodatkowe solenie nie powinno być potrzebne.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz