sobota, 21 września 2013

Dorsz z pikantnym makaronem, dipem z wasabi i zielonymi warzywami oraz flądra w podobnym towarzystwie

     Przepis dedykuję Panu P., mojemu prywatnemu bohaterowi. Wspominałam ostatnio, że zgubiłam telefon, mój osobisty mikrokosmos. Pan P. wszedł w posiadanie mojej zguby, po czym dołożył starań, by mnie odnaleźć i  mi ją oddać. Telefon znalazł nad rzeką jego teść, łowiąc ryby, stąd pomysł na zadedykowanie poniższego rybnego wpisu temu cudownie uczciwemu człowiekowi, a właściwie obu szlachetnym panom.


     Od pewnego czasu staram się, aby co piątek na obiad podać rybę. W ten sposób kultywuję staropolski, chrześcijański zwyczaj i zapewniam sobie przynajmniej jedną w tygodniu dostawę cennych składników odżywczych, jakie ryba zawiera. Drugą zalecaną porcję ryb jem zazwyczaj na kolację w inny dzień tygodnia, w postaci np. pasty rybnej, śledzi w occie lub szprotek w pomidorach.
     Wielu prowadzących programy kulinarne grzmi, że jeśli ryba, to tylko świeża. Mrożenie nie obniża wartości odżywczych (ale trzeba uważać na ilość tzw. "glazury" czyli wody i innych dodatków, np. konserwantów), ale zapewne chodzi im o to, że ryba odmrożona może być wodnista i rozpadać się na patelni. O dobrą świeżą rybę nie jest jednak łatwo, jeśli nie ma się w rodzinie rybaka, tak jak adresat mojej dedykacji. Czytałam niedawno, że latem nad polskim morzem ze świeżych ryb dostępne są jedynie śledzie i flądry. Pozostałe gatunki, jakie możemy sobie wybrać w smażalniach, odleżały już swoje w zamrażalniku. Podobnie rzecz się ma w sklepach rybnych, gdzie też najłatwiej o śledzie. Zazwyczaj dostępne są również filety z dorsza, dlatego dokonując wczoraj wyboru w Centrali Rybnej, której nazwa i wnętrze przywołują ducha PRL, znów kupiłam właśnie tą rybę. 
     Miała być w polskim sosie chrzanowym, ale przeglądając rano magazyn "Kuchnia" znalazłam przepis na dip majonezowy z wasabi. Miałam akurat w lodówce pozostałość po sushi w postaci pudełeczka z wasabi i marynowanym imbirem, więc zgodnie z polityką wykorzystywania resztek postawiłam na chrzan nie polski, lecz japoński.
     Całości dopełnił orientalizujący makaron i zielone warzywa. Makaron może być ryżowy, sojowy, jajeczny, chow mein albo jakikolwiek inny. Ja użyłam orkiszowego jajecznego, bo taki akurat nawinął mi się pod rękę w sklepie. Na wzór restauracji chińskich zamierzałam podać do niego surówkę z białej kapusty, ale nie mogąc znaleźć na placu Wielkopolskim odpowiedniego głąba, wybrałam brokuła. Szłam już w stronę przystanku tramwajowego, kiedy na swojej drodze napotkałam groszek cukrowy. Nie wiem, skąd się tam wziął, bo latem zniknął z rynku zanim zdążyłam go kupić, ale nie mogłam tej okazji przegapić, choć uciekł mi przez nią tramwaj. Oczywiście groszek można zastąpić zieloną fasolką szparagową.
     Na talerzu znalazły się jeszcze ogórki konserwowe, mimo że nie było to zamierzone. Wdech wykonany nad parującą patelnią z makaronem przyprawił mnie o kilkuminutowy atak kaszlu, więc przerażona poziomem ostrości szybko znalazłam słodkawy dodatek mający ukoić pożar w jamie ustnej. Przy konsumpcji okazało się jednak, że wystarczającą rolę łagodzącą spełniają blanszowane warzywa, więc spokojnie możecie pominąć ten nie do końca pasujący do kompozycji dodatek.
    Użyłam papryczki wyjątkowo ostrej, podobnej do tej, skoro jednak przeżyłam, to musiała być inna odmiana. Swoje zrobił też piekielnie ostry imbir marynowany. Jakoś dałam temu makaronowi radę, choć nie mam ambicji udowadniania sobie czegokolwiek przez zmaganie się z wypalającym usta jedzeniem. Co innego mężczyźni. Zaobserwowałam, że dla nich to punkt honoru, przedmiot koleżeńskiej konkurencji i zakładów, o pieniądze lub o honor właśnie. Mężczyźni są z Marsa...


DORSZ, DIP MAJONEZOWY Z WASABI, MAKARON ORIENTALIZUJĄCY I BLANSZOWANE ZIELONE WARZYWA

Na 3 osoby:

3 filety z dorsza (bez skóry), 250 g makaronu (mój był orkiszowy 3-jajeczny, o taki), jasny sos sojowy, ciemny sos sojowy (lub sos teriyaki), kawałek świeżego chili, kawałek świeżego imbiru, 3 ząbki czosnku, pół pęczka natki pietruszki (jeszcze lepsza będzie kolendra, ale jako że w Polsce nie leży ona w pęczkach w byle sklepie osiedlowym, to swojska pietruszka też się sprawdzi), brokuł, trzy garstki groszku cukrowego

dip do ryby (przepis Tomka Woźniaka z Burger Kitchen w Warszawie):

3 łyżki majonezu, czubata łyżeczka wasabi, sok z połowy limonki (ale później przyda nam się też druga połówka), druga połowa wspomnianego wcześniej pęczka natki pietruszki, sól, pieprz


Filety rybne myjemy, osuszamy, oczyszczamy z ewentualnych ości i płetw, delikatnie solimy i pieprzymy. Brokuła myjemy i dzielimy na różyczki, groszek myjemy i obieramy (odcinamy ogonek i zdejmujemy włókna, znajdujące się po bokach).
Składniki dipu mieszamy i odstawiamy do lodówki, żeby się połączyły.
Makaron gotujemy w lekko osolonej wodzie (albo zalewamy wrzątkiem, w zależności od tego, jakiego makaronu używamy). 
W międzyczasie siekamy drobno czosnek, chili i imbir. 
Makaron odcedzamy. Na patelni rozgrzewamy 1-2 łyżki oleju, na którym krótko podsmażamy czosnek, imbir i chili. Dorzucamy do tego makaron, skrapiamy obficie jasnym sosem sojowym, mieszamy, smażymy chwilę, zdejmujemy z ognia. Mieszamy z posiekaną (najlepiej za pomocą nożyczek) pietruszką i przykrywamy, żeby nie ostygł. Solimy w razie potrzeby, ale z tym trzeba najpierw spróbować, bo mogliśmy nadmiernie posolić wodę do gotowania makaronu lub dodać za dużo sosu sojowego.
Wstawiamy wodę do blanszowania warzyw (będzie szybciej, jeśli zagotujemy ją w czajniku elektrycznym albo zrobimy to zawczasu. Wrzątek solimy nieznacznie i wrzucamy do niego na kilka minut (2-3) różyczki brokuła i strączki słodkiego groszku. Odcedzamy i natychmiast przelewamy lodowatą wodą. Dzięki temu pozostaną wściekle zielone.
Na patelni grillowej rozgrzewamy trochę oleju i smażymy filety, po 2 minuty z każdej strony. 
Nakładamy na talerz rybę, którą skrapiamy sokiem z limonki (zostało nam jeszcze pół po przyrządzeniu dipu), zielone warzywa, które skrapiamy ciemnym sosem sojowym lub sosem teriyaki oraz pikantny makaron. Wyciągamy dip z lodówki i podajemy orientalizujący obiad.






     Jakiś czas temu zrobiłam podobne danie. Użyłam wtedy wspomnianej dziś flądry, która rozczarowała mnie małą ilością mięsa i dużą ilością ości. Miałam chow mein, przyrządzony nieco inaczej (zrobiłam sos: po podsmażeniu chili, czosnku, imbiru i ewentualnie szalotki dodałam szklankę wody, sos sojowy, doprawiłam to solą, pieprzem, łyżką cukru trzcinowego i łyżką octu ryżowego. Ocet odparowałam, żeby nie gryzł w nos. Dodałam makaron, przyprawiłam świeżą pietruszką i sokiem z limonki). Dodatkiem warzywnym była surówka z dwóch startych marchewek doprawionych chrzanem, łyżką oleju sezamowego, solą, pieprzem i pestkami słonecznika.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz