czwartek, 29 sierpnia 2013

Te cholerne mirabelki

     Mirabelki już jakiś czas temu przejrzały, a ich temat na blogach kulinarnych przebrzmiał, ale dopiero teraz znalazłam chwilę, żeby napisać o moich tegorocznych doświadczeniach z nimi. Tego lata przez pewien czas stały się moją małą obsesją. 
Nie dlatego, że mam do nich jakiś sentyment sięgający dzieciństwa, ale z powodu ich drażniącej wszechobecności. Od maja mieszkam na osiedlu, na którym nie brakuje drzewek mirabelkowych, a jedno z nich rośnie tuż przed moją bramą. Za każdym razem, gdy wychodziłam z domu, plączące się pod nogami małe śliwki zdawały się prosić "Pozbieraj nas! Nie daj nam się zmarnować!". Wstydziłam się jednak zbierać owoce, których nikt jakoś nie ruszał, pod obstrzałem spojrzeń z okien dwóch stojących naprzeciwko siebie bloków. Sprawa dręczyła mnie przez szereg dni, prowadząc nawet do powstania szalonego pomysłu, żeby zerwać się bladym świtem i dokonać zbioru, gdy większość mieszkańców jeszcze śpi. Za bardzo jednak lubię spać, więc któregoś wieczoru nie wytrzymałam i o zmierzchu wyruszyłam z pustą torbą na łowy. Bacząc, czy nikt nie spogląda zza firanki, w milczącej, lecz delikatnie mlaszczącej obecności osiedlowego kota, którego przy okazji nakarmiłam, nazbierałam pełną torbę żółciutkich mirabelek, które nieustannie spadały z gałęzi, cicho uderzając o ziemię.
     Na drugi dzień oznajmiłam Panu D., któremu przy każdym spacerze zawracałam tym głowę, że w końcu pozbierałam te cholerne mirabelki. Uśmiechnął się tylko, a ja przystąpiłam do gotowania dżemu. Bez żadnych substancji żelujących osiągnął gęstą, szklistą i kleistą konsystencję. Pierwszy raz w życiu jadłam ten specjał, a zadowalający efekt każe mi przewidywać, że za rok znowu ulegnę wołaniu sąsiadującej ze mną mirabelki.


KORZENNY DŻEM MIRABELKOWY

Na ok. dwa słoiki dżemu standardowej, sklepowej wielkości:
1,5 kg mirabelek, szklanka wody, szklanka cukru trzcinowego, 4 czubate łyżki miodu wielokwiatowego, opakowanie cukru z prawdziwą wanilią, laska cynamonu, 3 goździki, kardamon w ilości "na końcu noża"

Owoce pozbawiamy pestek, wrzucamy do dużego garnka z grubym dnem, zalewamy wodą, wsypujemy cukier trzcinowy. Zagotowujemy i gotujemy przez 20 minut. Studzimy, po czym ponownie doprowadzamy do wrzenia, doprawiamy miodem i cukrem waniliowym. Po 20 minutach zostawiamy znowu do ostygnięcia. Za trzecim razem, gdy dżem zacznie bulgotać, dodajemy przyprawy korzenne i gotujemy ostatni raz. Teraz wyławiamy z garnka goździki i cynamon, co może nastręczać pewne trudności, ale ma zapobiec zdominowaniu smaku dżemu przez przyprawy. Gorący dżem przekładamy do wyparzonych słoików, które odwracamy do góry nogami (metaforycznymi oczywiście) i zostawiamy do wystudzenia.





     Muszę przyznać, że do mojego szaleństwa na punkcie mirabelek przyczyniło się samo brzmienie słowa "mirabelki". Jako osoba wrażliwa na słowa i ich brzmienie, uległam urokowi wyrazu, który wymawia się z rozkoszą i miłą myślą, że być może powstał on z połączenia francuskich słów "miracle" i "belle"? Jako, że mirabelki są cudowne i piękne, to tej wersji będę się trzymać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz