Dziś, zgodnie z zapowiedzią, opowiem Wam o moich przygodach z zamykaniem moreli w słoikach. Nie mam dużego doświadczenia z robieniem przetworów. Do tej pory robiłam tylko sosy pomidorowe na zimę, ogórki i paprykę konserwową, powidła jabłkowe i konfitury cebulowe, o których kiedyś pisałam. Nie wiedziałam więc za bardzo, jak się zabrać do tych moreli, którą metodę wybrać i jakiej ilości cukru użyć. Książki i Internet roją się od różnych przepisów, ale w końcu zdecydowałam się na recepturę z "Kucharza polskiego" Marii Śleżańskiej*, wznowionego wydania z 1932 roku. Spotkało się to z bolesną dla mnie nieufnością ze strony Pana D., którego Mama zalecała inny sposób przyrządzania. Cóż, powinnam wiedzieć, że z autorytetem kulinarnym Teściowej się nie dyskutuje.
Śleżańskiej też nie do końca posłuchałam, bo kazała ona na kilogram owoców zużyć dwa kilogramy cukru, co wydało mi się przesadą. Spróbowałam proporcji pół kilo cukru na kilogram owocu, ale i tak konfitura wyszła za słodka i ratowałam się dużą ilością soku z cytryny. Optymalna okazała się w końcu szklanka cukru na kilogram moreli.
Przy pierwszej partii konfitur za radą Śleżańskiej najpierw ugotowałam syrop cukrowy i do niego wrzucałam owoce, ale później zarzuciłam ten sposób, uznając go za stratę czasu. Najprościej jest zasypać morele cukrem, zalać wodą i zagotować. Książkowego przepisu zatem trzymałam się tylko o tyle, że konfitury gotowałam trzykrotnie przez ok. 20 minut. Jako, że dysponuję nadal jedynie palnikiem elektrycznym bez możliwości regulacji mocy, to ta metoda była wręcz konieczna, ponieważ mniej więcej po tym czasie zawartość garnka zaczynała szaleńczo bulgotać i wypluwać gorącą zawartość na zewnątrz.
Poszłam dalej w lekceważeniu tradycji i poeksperymentowałam trochę z dodatkami smakowymi do konfitur, czemu zresztą sprzyjała ogromna ilość owoców, jaką miałam do zagospodarowania. Oprócz wersji klasycznej, zrobiłam konfiturę z winem Marsala i mieszanką przypraw korzennych, z półwytrawnym białym winem, rozmarynem, pieprzem białym i zielonym (znakomita na kawałkach bagietki z brie), z mielonymi migdałami i esencją waniliową oraz z brandy, moczonymi w tym alkoholu rodzynkami i płatkami migdałowymi. Właśnie ten ostatni rodzaj mam teraz napoczęty w lodówce, więc podaję przepis na tą kombinację. Taka konfitura z delikatnym pieczywem, np. rogalikami maślanymi i szklanką kakao, będzie znakomitym śniadaniem lub podwieczorkiem.
KONFITURA MORELOWA
Z BRANDY, RODZYNKAMI I MIGDAŁAMI
1 kg moreli, szklanka wody, szklanka cukru, 100 ml brandy i jeszcze trochę do namoczenia garści rodzynek, płatki migdałowe w ilości wg własnego uznania
Umyte morele przekrawamy na pół i pozbawiamy pestek. Owoce wkładamy do garnka, dolewamy wody, dosypujemy cukru i doprowadzamy do wrzenia. Gotujemy 20 minut, często mieszając, odstawiamy do wystygnięcia. Ponownie zagotowujemy i znów gotujemy 20 minut. Studzimy, dodajemy brandy, rodzynki i płatki migdałowe, ostatni raz gotujemy przez 20 minut. Gorącą konfiturę przekładamy do wyparzonych słoików, które szczelnie zakręcamy i obracamy do góry nogami, zostawiając w tej pozycji do całkowitego wystygnięcia.
Jak sama wcześniej napisałam, pełno wszędzie przepisów na przetwory z moreli, ale może ktoś skorzysta z któregoś z moich pomysłów na urozmaicenie konfitur. Dodaję więc moją wersję do akcji "Morelkowo Brzoskwiniowo 5", organizowanej przez autorkę bloga Sto kolorów w kuchni. Link podaję tutaj.
* Maria Śleżańska, Kucharz polski, nakładem księgarni
J. Przeworskiego, Warszawa 1932
Dziękuję za kolejną propozycję.
OdpowiedzUsuń