Byłam najmłodszą uczestniczką spotkań Sekcji Kulinarnej, na które uczęszczałam w poprzednim roku akademickim. Choć odbywały się one w ramach Uniwersytetu Każdego Wieku, przeważały panie w wieku przed- i emerytalnym. Idea podróży po kuchniach różnych, często odległych krajów, była świetnym pomysłem. Doświadczone gospodynie domowe, które przez całe życie gotowały dla swoich rodzin przede wszystkim tradycyjne, polskie obiady, z zainteresowaniem i zdumieniem odkrywały nowe składniki i potrawy.
Na pierwszych zajęciach odwiedziliśmy Tajlandię i gotowaliśmy zupę tom kha. Panie marszczyły nos, wąchając sos rybny i unosiły brwi, poznając aromat kolendry, o którym prowadzący powiedział, że wielu osobom przywodzi na myśl zapach zmarłych. Z każdej strony oglądały puszkę z mlekiem kokosowym i dopytywały, gdzie można kupić trawę cytrynową. Ja ze zrozumieniem patrzyłam na poczynania kucharza gotującego z pasją i na wyczucie, one dopytywały o szczegółowe proporcje. Ja gotowałam już wcześniej podobną zupę, one odkrywały nowy ląd.
Tom kha przypadło im jednak do gustu. Podobało im się bogactwo smaków zupy i jej nieprzesadna pikantność. Właśnie balans smaków jest tutaj kluczowy i nie da się uzyskać go inaczej, niż degustując i poprawiając. Nasz młody, ale doświadczony wykładowca, długo szukał proporcji, które miał w pamięci, ale nie potrafił podać dokładnej ilości poszczególnych przypraw. Trochę więcej cukru... teraz jeszcze odrobina limonki... kilka kropelek sosu rybnego... Mamy to!
Jeśli lubicie pożar w ustach, możecie spróbować pikantniejszej wersji zupy - bez mleka kokosowego, za to z pomidorami i krewetkami. Jak smakuje, jeszcze nie wiem.
TAJSKA ZUPA TOM KHA
1,5 l bulionu warzywnego, 400 ml mleka kokosowego (proporcje 2/3 wody, 1/3 mleka), limonka, papryczka chili, kawałek imbiru, dwie szalotki, dwa ząbki czosnku, 1-2 gałązki trawy cytrynowej, 2 łyżki pasty curry (użyłam tej o nazwie tom kha, ale nada się również czerwona - obie dostępne są w ofercie firmy Kanokwan i w Poznaniu można je kupić w Piotrze i Pawle lub Almie), 2 łyżki sosu rybnego, 400 g pieczarek (można użyć oczywiście bardziej egzotycznych grzybów - shitake, mun itp.), 2 piersi z kurczaka (lub 4-5 trybowanych udek), pęczek świeżej kolendry (moja parapetowa kolendra okazała się niezdatna do spożycia, więc dodałam szczypiorku), 200 g makaronu ryżowego (lub z fasoli mun), oliwa, olej sezamowy lub ryżowy do smażenia, brązowy cukier do smaku
Siekamy szalotki, czosnek, imbir, chili (w plasterki - możemy usunąć pestki) i trawę cytrynową (w romby). Podsmażamy je na oleju, po czym dodajemy pastę curry.
Dorzucamy do "tajskiej włoszczyzny" pokrojonego w kostkę kurczaka i mieszamy dokładnie. Gdy kurczak zbieleje, zalewamy wszystko mlekiem kokosowym i bulionem. Zagotowujemy, doprawiamy sosem rybnym, cukrem i sokiem z limonki, aby uzyskać odpowiednią głębię smaku, którą można zwiększyć dodając sosu rybnego i odpowiedni balans między słodkim i kwaśnym. W razie potrzeby można też dodać więcej pasty curry.
Pieczarki kroimy na pół (małe możemy zostawić w całości) i dorzucamy do garnka.
Przyrządzamy makaron według przepisu na opakowaniu. Dodajemy go do zupy, gdy pieczarki są już ugotowane. Jeszcze raz sprawdzamy, czy nie trzeba jeszcze poprawić proporcji. Dodajemy posiekany pęczek kolendry i możemy jeść.
łał! wyglądaja bardzo apetycznie! zjdałabym ze smakiem i czystym sumieniem! pycha!
OdpowiedzUsuńZdrowe, pożywne, nietuczące... Gdzie tu miejsce na wyrzuty sumienia? :)
Usuń