czwartek, 13 listopada 2014

Rosół drobiowo-wołowy

     Jest prawdziwą gwiazdą polskich imprez rodzinnych. Występuje na imieninach u cioci, weselach, stypach i niedzielnych obiadach u teściowej. Czasem bywa pocieszycielem i uzdrowicielem. O kim mowa? O niekwestionowanym królu polskich zup - rosole. Tak powszechnym i oczywistym, a jednak niełatwym. Postanowiłam go ugotować, by przegonić z domu wirusa i zaczęły mnożyć się pytania. Jak go zrobić, żeby był naprawdę dobry? Jakie proporcje są właściwe? Jak długo go gotować? Kiedy dołożyć warzywa? Nakryć garnek szczelnie pokrywką czy ją uchylić? Odpowiedzi w różnych źródłach były rozbieżne, ale ustaliłam w końcu swoją wersję i przystąpiłam do działania. Jako, że uzyskałam rosół idealny, dzielę się  moim przepisem i gorąco go polecam. Drogi do celu mogą być różne, ale jedna rzecz jest pewna - rosół wymaga czasu. Warto też postarać się o dobrej jakości wodę - filtrowaną albo źródlaną. Intensywny w smaku i piękny w kolorze rosół potrafi naprawdę rozgrzać ciało i duszę! Żałuję, że marne zdjęcie wykonane o zmierzchu nie oddaje jego urody, ale zapewniam, że nie musiałam dodawać kurkumy, jak podobno robi szef kuchni pewnej, pretendującej do miana ekskluzywnej, poznańskiej restauracji.


ROSÓŁ DROBIOWO-WOŁOWY


2,5 l wody, 1 kg mięsa - mniej więcej po połowie wołowiny z kością i kurczaka (użyłam tylnej ćwiartki), pęczek włoszczyzny (czyli 2 marchewki, 2 korzenie pietruszki, kawałek selera, kawałek pora), cebula, sól, 3 ziarna ziela angielskiego, 5 ziarenek czarnego pieprzu, 3 liście laurowe, czubata łyżeczka suszonego lubczyku (niekoniecznie), kilka suszonych grzybków (niekoniecznie), natka pietruszki i makaron (nitka luksusowa) do podania


Mięso płuczemy, kurczaka pozbawiłam skóry, żeby rosół nie był zbyt tłusty. Umieszczamy mięso w garnku i zalewamy zimną wodą. Powoli doprowadzamy do wrzenia. Dodajemy liście laurowe, ziarenka pieprzu i ziela angielskiego, łyżkę soli i lubczyk. Gotujemy przez 1,5 godziny pod przykryciem, na wolnym ogniu.

Aby rosół był klarowny, zaleca się odszumowanie go na etapie gotowania samego mięsa. Ja jednak zrezygnowałam z tego kroku, żeby zupa była pożywniejsza, bo szumy to nic innego, jak czyste białko. W dalszym procesie gotowania rozpuściło się i rosół wcale nie był mętny.

Po półtorej godziny dodajemy obraną włoszczyznę (nie kroimy jej na kawałki, możemy co najwyżej przekroić marchewki na pół, żeby zmieściły się w garnku). Cebulę opalamy na czarno nad palnikiem i dorzucamy do zupy. Ma nadać rosołowi złocistego koloru, podobnie jak suszone grzybki, które też teraz dodajemy, jeśli je mamy. Gotujemy kolejne półtorej godziny.

Po trzech godzinach rosół jest gotowy. Z pewnością będzie potrzebował teraz doprawienia solą, należy jednak uważać, żeby nie przesadzić. Można przeciągnąć po powierzchni zupy papierowym ręcznikiem, żeby pozbyć się nadmiaru tłuszczu.

Rosół podajemy czysty, tylko z ugotowanym makaronem i posiekaną natką pietruszki (wtedy możemy zostawić mięso na potrawkę, a warzywa na sałatkę) lub tak, jak ja lubię - z kawałkami mięsa i warzyw na talerzu. I tak zostało mi jeszcze trochę mięsa do wykorzystania poza zupą. W końcu kilogram to całkiem sporo.

Jeśli nie zjemy rosołu jednego dnia, odcedzamy go. Osobno przechowujemy płyn, warzywa i mięso.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz