wtorek, 31 grudnia 2013

Smażone białe kiełbaski z owocowymi musztardami

     Przepis na przekąskę sylwestrową podaję last minute, ale jej przygotowanie zajmuje tylko kilka minut i jest tak prosty, że głupio mi nawet nazywać go przepisem.
     W moim domu w Sylwestra zawsze pojawiał się bigos i smażone z cebulą białe kiełbaski. Podtrzymując tradycję wyniesioną z domu, też zrobiłam takie kiełbaski u siebie, ale bez cebulki i nie na maśle, a na odrobinie oliwy, na patelni grillowej. Chciałam jeszcze przygotować do nich jakiś sos na ciepło, ale postawiłam na wersję ekspresową czyli owocowe musztardy. Wystarczy wymieszać musztardę z jakimś dżemem owocowym. Ja zrobiłam musztardę porzeczkową i żurawinową, ale dobra będzie też morelowa, figowa lub pomarańczowa.
     Nie mam na wyposażeniu równych, małych miseczek na sosy, więc użyłam kolorowych kieliszków do wódki. Na Sylwestra jak znalazł!
     Smażone kiełbaski to dobry pomysł, jeśli organizujecie imprezę u siebie. Gdy w czasie przyjęcia uznacie, że czas podać gościom ciepły posiłek regeneracyjny, nie znikniecie w kuchni na godzinę, tylko na małą chwilkę.


BIAŁE KIEŁBASKI Z OWOCOWYMI MUSZTARDAMI

kilogram surowych białych kiełbasek (niesurowe też mogą być, ja byłam zmuszona takich użyć) - jakieś 40 sztuk, ulubiona musztarda - użyłam sarepskiej i rosyjskiej, dżem z żurawiny, dżem z czarnych porzeczek lub inny, trochę oliwy

Rozgrzewamy patelnię grillową. Smażymy na niej na rumiano kiełbaski z niewielką ilością oliwy.
Mieszamy musztardę z dżemem w równych proporcjach. No albo nierównych, jeśli wolimy smak słodszy lub bardziej pikantny.




 
 
    Tym sposobem w ostatniej niemal chwili dołączam do akcji Sylwester 2013, zorganizowanej przez autorkę bloga Shabby Eat. Udanego wieczoru, niezależnie od tego, jak go spędzacie!



piątek, 27 grudnia 2013

Jajka w szarym sosie

     Obie moje babcie miały na imię Irena. O tej ze strony mamy pisałam tu już, bo to ona mnie współwychowywała, u niej spędzałam wakacje i często ją odwiedzałam w ciągu roku szkolnego, a co za tym idzie, doskonale pamiętam jej kuchnię. Z babcią ze strony taty widywałam się rzadko i nie była mi tak bliska, nie przypominam więc sobie żadnego konkretnego posiłku jej autorstwa. Poznałam jednak nieco kulinarną tradycję po mieczu, bo mój ojciec wyniósł ze swojego domu rodzinnego smaki, którymi czasami się z nami dzieli. 
     Przez wiele lat tata przede wszystkim pracował, a gotowaniem zajmowała się mama. Obserwuję jednak, że z wiekiem rodzice mają więcej czasu dla siebie, dzięki czemu tata wrócił do swoich dawnych zainteresowań. Należało do nich składanie modeli samolotów, którą to pasję realizuje teraz budując zdalnie sterowane helikoptery, a także pichcenie. W tym roku oprócz karpia, śledzi, barszczu i sałatki warzywnej, które robi zawsze, przyrządził jeszcze wspaniałą kaczkę, którą podjął nas w drugie święto. Przypomniał sobie przepis, z którego od lat nie korzystał. To tradycyjna kaczka po wielkopolsku - pieczona z jabłkami, czosnkiem i majerankiem (tegoroczną innowacją były wędzone śliwki), podawana z pyzami drożdżowymi i modrą kapustą.
     Jeśli dowiem się szczegółów i sama kiedyś przyrządzę tę wyborną potrawę, to nie omieszkam napisać tu o tym, a póki co podzielę się innym przepisem pochodzącym od tej mniej znanej babci Ireny. 
     Kiedy wracałam ze szkoły i w odpowiedzi na pytanie: "Co jest na obiad?" słyszałam: "Jajka w szarym sosie", zawsze się cieszyłam. Nazwa jest nieco myląca, bo sos ma kolor raczej jasnobrązowy niż szary, w dodatku u nas potrawa ta miała postać gęstej zupy z jajkami w koszulkach i ziemniakami, ale wystarczy zmniejszyć ilość płynu i uzyskamy tradycyjne wielkopolskie danie, zgodne ze swoją nazwą przynajmniej w kwestii sposobu podania.
     Szukałam w internecie przepisu podobnego do tego babcinego, ale go nie znalazłam, więc recepturę w skrócie podał mi Tata. Osiągnęłam prawie dokładnie to, o co mi chodziło: słodki od karmelu i kwaśny od octu sos z wyraźną nutą czarnego pieprzu, w którym pływają jajka i ziemniaki.  Smak dla mnie sentymentalny, dla Pana D. zaskakujący, bo wcześniej nieznany. Wygląd szary i wysoce niefotogeniczny.


JAJKA W SZARYM SOSIE

jajka (po dwa na osobę), ugotowane ziemniaki (najlepiej w mundurkach), 2 łyżki cukru, 2 łyżki octu spirytusowego, sól, pieprz, 1/2 litra lub 1 litr wody (więcej, jeśli chcemy zupy)*, trochę mąki pszennej i śmietany w charakterze zagęszczaczy (ich użycie naturalnie nie jest obowiązkowe), 2 łyżki masła

W garnku na małym ogniu rozpuszczamy masło, wsypujemy na nie cukier i czekamy aż się skarmelizuje. Nie mieszamy, jedynie poruszamy delikatnie garnkiem. Czekamy aż przybierze dość ciemną barwę, ale musimy pilnować, żeby nie przesadzić i nie spalić cukru. Kiedy uznamy, że karmel jest gotowy, zalewamy go ciepłą wodą. Robimy to z zachowaniem ostrożności, bo będzie pryskać!
Doprawiamy solą, pieprzem, wlewamy ocet. Wbijamy jajka i czekamy, aż się zetną.
Możemy teraz zagęścić sos łyżką mąki wymieszaną z wodą lub zabielić go śmietaną lub zrobić jedno i drugie. 
Sprawdzamy czy odpowiada nam proporcja kwaśności do słodkości. W zależności od potrzeb możemy dodać jeszcze cukru lub octu.
Podajemy z ugotowanymi ziemniakami. 


* Użyłam litra wody, żeby powstała zupa. Myślę, że praktyczną stroną takiego rozwiązania jest większa ilość miejsca na ugotowanie jajek w jednym garnku. Nie sprawdziłam tego osobiście, ale być może w mniejszej ilości płynu będzie to trudne i lepszym wyjściem będzie zrobienie jajek w koszulkach w osobnym garnku.



niedziela, 22 grudnia 2013

Orzotto z brukselką, kasztanami i boczkiem

     Potrawę, którą gotuje się tak, jak risotto, ale używając kaszy zamiast ryżu, nazywa się "kaszottem". Dla mnie słowo to brzmi wyjątkowo niedźwięcznie i niewdzięcznie, dlatego pożyczyłam sobie od Nigelli Lawson określenie "orzotto". 
Pochodzi ono z jej książki "Nigella świątecznie", gdzie następująco tłumaczy jego genezę: "Najpierw wytłumaczę, co rozumiem przez "orzotto": włoskie słowo orzo znaczy jęczmień, więc orzotto to risotto ugotowane z jęczmienia, a nie z riso, czyli ryżu". Moje orzotto powstało na bazie kaszy jęczmiennej właśnie, więc wszystko się zgadza.
     Drugim składnikiem, który był inspiracją dla tego dania, były jadalne kasztany, na które skusiłam się, bo były nieprzyzwoicie tanie. Nigdy wcześniej nie miałam do czynienia z kasztanami innymi niż te, które jesienią plączą się nam pod nogami i mogą posłużyć jedynie jako materiał do zrobienia kasztanowych ludzików lub piłeczka dla kota. Musiałam więc poczytać tu i ówdzie, jak przyrządza się kasztany i do czego pasują. Odpowiedzi znalazłam m. in. we wspomnianej przed chwilą książce, bo w Wielkiej Brytanii to produkt bardziej popularny niż u nas. Nigella proponuje zupę kasztanową z chrupiącym boczkiem, krem czekoladowo-kasztanowy, nadzienie kasztanowe do indyka i gorący sos czekoladowo-kasztanowy. Za najodpowiedniejsze jednak do moich celów uznałam połączenie kasztanów z brukselką, która tradycyjnie pojawia się w angielskiej kuchni bożonarodzeniowej. W Polsce też ci jej dostatek i myślę, że z powodzeniem może być warzywnym dodatkiem do obiadu w pierwsze lub drugie święto.
     Jako, że kasztanami faszeruje się indyka, to chciałam dodać do mojego orzotta mięso indycze właśnie, ale po zastanowieniu stwierdziłam, że potrzebuję czegoś bardziej wyrazistego w smaku i wybór padł na boczek. Niestety wystąpił on w formie przaśnych kostek, a nie elegantszych ceniutkich skwarków, bo nie udało mi się znaleźć boczku w plastrach.
      Nigella używa gotowego puree z kasztanów, słodzonego lub nie, albo kasztanów gotowanych i pakowanych próżniowo. W opisie świątecznej brukselki z kasztanami napisała: "Kupuję kasztany w próżniowych opakowaniach. Moja mama, wbrew rozsądkowi, zawsze sama piekła i obierała kasztany, ale też zawsze w Wigilię tonęła we łzach". Ja miałam kasztany w stanie surowym, więc po prostu gotowałam je razem z całą potrawą, licząc na to, że uda mi się szybko obrać je ze skórki i wrzucić ich wnętrze z powrotem do garnka. Niestety, poza tym, że były gorące, śliskie i oblepione ziarenkami kaszy, to nacięta na krzyż skorupka schodziła bardzo opornie, by ujawnić, że pod spodem jest jeszcze druga, cieńsza powłoka, której też trzeba się pozbyć. Było to wczoraj, ale nadal bolą mnie palce, rozumiem więc już mamę Nigelli. Jeśli tylko uda nam się dostać gotowe do spożycia kasztany, to naprawdę nie ma powodu, by dokładać sobie cierpienia.
     Niewiele tu przypraw, ale jedną z nich jest gałka muszkatołowa, która w dużych ilościach może mieć działanie psychoaktywne. W czasach szkolnych, w okresie fascynacji substancjami odurzającymi, próbowaliśmy z kolegami, czy to prawda. Czytając teraz w Wikipedii o możliwych skutkach cieszę się, że nie pamiętam żadnych nieprzyjemnych konsekwencji. Wspominam o tym, gdyż Nigella, którą dziś cytowałam, ostatnio kojarzy mi się głównie z filmikiem przedstawiającym ją jako gospodynię domową, która uchodzi za idealną dzięki wsparciu narkotyków. Znalazłam go na facebookowym profilu Chillibite. Widzieliście?


ORZOTTO Z BRUKSELKĄ, KASZTANAMI I BOCZKIEM

200 g kaszy jęczmiennej perłowej, 150 g kasztanów jadalnych (najlepiej pakowanych próżniowo lub samodzielnie ugotowanych wcześniej), 150 g wędzonego boczku, 200 g brukselki, litr bulionu warzywnego*, mała biała cebula, sól, pieprz, gałka muszkatołowa, mielona papryka chili, natka pietruszki, 2 łyżki masła, szklanka białego wina półwytrawnego (lub wytrawnego)

Przygotowujemy bulion warzywny (z pęczka włoszczyzny ugotowanego z dwoma listkami laurowymi, dwiema kulkami ziela angielskiego, dużą szczyptą soli  trzema ziarenkami czarnego pieprzu lub z kostek ekologicznych).
W dużym garnku roztapiamy masło i szklimy na nim posiekaną cebulkę. Wrzucamy kaszę, którą zalewamy winem, gdy stanie się szklista. Odparowujemy alkohol i wlewamy do garnka litr bulionu. Gdy się zagotuje, dorzucamy brukselkę. Gotujemy do miękkości 20-30 minut. Płyn powinien wsiąknąć w kaszę, a jego nadmiar odparować.
Doprawiamy pieprzem, gałką muszkatołową i ewentualnie solą.
Dorzucamy kilka płatków masła, mieszamy i odstawiamy orzotto na kilka minut pod przykryciem. W tym czasie na zimną patelnię wrzucamy pokrojony w kostki bekon (jeśli mamy plastry, to kroimy go w paski) i rumienimy.
Obrane ze skorupek kasztany siekamy.
Dodajemy do orzotta boczek i kasztany, dodajemy pęczek posiekanej natki pietruszki. Nałożone porcje posypujemy jeszcze sproszkowanym chili i świeżo zmielonym pieprzem.





* Gdy zabrałam się do gotowania stwierdziłam, że robiąc zakupy w warzywniaku zapomniałam o włoszczyźnie, a kostki rosołowe się skończyły. Uruchomiłam więc swoją pomysłowość, o której wynikach napiszę na wypadek, gdyby ktoś znalazł się w podobnej sytuacji. Mianowicie odkroiłam z boczku skórę i podsmażyłam ją razem z cebulą na maśle, żeby oddała smak. Mając w pamięci odcinek MasterChefa z udziałem Marco Pierre White'a, w którym z szacunkiem potraktowano to, co zazwyczaj uznaje się za odpadki, do wody, którą wlałam zamiast bulionu, dodałam odcięte łodyżki pietruszki, przewiązane sznurkiem. Dorzuciłam też opaloną cebulkę, liście laurowe, ziarna pieprzu i ziela angielskiego, a na koniec dodałam jasnego sosu sojowego. Polak potrafi!




Mój przepis dodaję do akcji "Kasztany jadalne", zorganizowanej przez autorkę bloga Bez mąki i cukru. Akcja trwa już ponad tydzień, a dodano do niej tylko dwa przepisy, co najlepiej świadczy o tym, że Polacy nie Francuzi i swoje kasztany mają, tyle że niejadalne.


czwartek, 19 grudnia 2013

Kokardki ze szpinakiem, pomidorami i łososiem

     Kucharze i redaktorzy rubryk kulinarnych z kolorowych czasopismach w okresie świątecznym często prześcigają się w wymyślaniu przepisów spod znaku "klasyki w nowym wydaniu". Owszem, zapraszając znajomych na grudniową kolację lub przygotowując coś na opłatek pracowniczy, można zabłysnąć jakimś oryginalnym daniem, nawiązującym do kulinarnej tradycji polskiej lub zagranicznej, ale nie wyobrażam sobie, żebym miała przemycać coś takiego do wigilijnego menu.
     Przez cały rok czekam na gotowany przez Tatę intensywny i pikantny barszcz, jego smażonego karpia z dużą ilością cebulki i czaso- oraz pracochłonną, długo i starannie doprawianą sałatkę warzywną. Nie mogę doczekać się przepysznych uszek, robionych przez Mamę według starego przepisu z "Kuchni staropolskiej", jej kompotu z suszonych owoców i śledzi w śmietanie. Boże Narodzenie nie jest dla mnie czasem na eksperymenty.
     W Wigilię rodzice niepodzielnie panują w kuchni, kłócąc się przy tym o miejsce, sprzęt, wtrącanie się, kolejność przyrządzania potraw i mnóstwo innych drobiazgów. Właściwie co roku dochodzi do płomiennych scen, swoją pomoc ograniczam więc do minimum. To chyba jedyny dzień, kiedy wolę zdezerterować i opuścić zamienioną na pole walki kuchnię, by zająć się choinką, nakryciem stołu, prezentami i samą sobą. 
     Zanim udam się do domu rodzinnego i wpadnę w oko cyklonu, gotuję sobie spokojnie w zaciszu swojej kuchni. Dzisiaj zrobiłam potrawę prostą i szybką w przygotowaniu. Dzięki zawartości łososia, który staje się popularną propozycją świąteczną nie tylko w Skandynawii, ale i w naszej ojczyźnie, będzie się ona nadawać na jakieś okołogwiazdkowe spotkanie. Zielone i czerwone dodatki kojarzą się z choinką i prezentami, podobnie jak makaron w kształcie kokardek. To danie jest raczej zbyt mało "fancy", by można było zaimponować nim współpracownikom podczas korporacyjnej wigilii, ale sprawdzi się w warunkach domowych, na stole dzielonym z rodziną lub przyjaciółmi.
     Wcześniej robiłam to danie tylko ze szpinakiem, pomidorkami cherry i grillowanym filetem z łososia, wymarzyłam sobie jednak wersję, w której występuje drugi rodzaj pomidorów - suszone w zalewie oraz drugi rodzaj łososia - wędzony na zimno. Ta opcja wydaje mi się pełniejsza w smaku i ciekawsza.


MAKARON ZE SZPINAKIEM, POMIDORAMI I ŁOSOSIEM

500 g makaronu farfalle (kokardki) - żeby było jeszcze świąteczniej, może być trójkolorowy, 450 g mrożonego szpinaku w liściach, opakowanie pomidorków koktajlowych (kilkanaście sztuk), 8 suszonych pomidorów z zalewy, 250 g surowego filetu z łososia, kilka plastrów łososia wędzonego na zimno, 2 ząbki czosnku, pół cebuli, sól, pieprz, gałka muszkatołowa, trochę śmietany, ser do utarcia (parmezan, grana padano lub coś w tym stylu), 2 łyżki kwaśnej śmietany (16-18 %)

Pobrudzimy kilka garów. W jednym, dużym, gotujemy makaron (zawsze najpierw zagotowuję wodę w czajniku i wrzącą wlewam do garnka, żeby było szybciej).
W drugim, małym,  rozmrażamy szpinak. Do zamrożonych kostek szpinaku dodajemy trochę gorącej wody, przykrywamy, a gdy się rozpuszczą, dodajemy posiekany czosnek i cebulkę. Doprawiamy solą, pieprzem, gałką muszkatołową i kwaśną śmietaną, dusimy jeszcze kilka minut.
Na patelni (najlepiej grillowej) smażymy doprawionego solą i pieprzem surowego łososia. Do smażenia możemy użyć zalewy od suszonych pomidorów. Najpierw kładziemy go skórą do dołu na rozgrzany tłuszcz, po kilku minutach przewracamy na drugą stronę. Czekamy, aż mięso zmatowieje. Przekładamy na talerz lub deskę.
Na tej samej patelni podsmażamy przekrojone na pół pomidorki koktajlowe, a pomidory suszone kroimy w paski. W paski kroimy również wędzonego łososia.
Odcedzony makaron łączymy ze szpinakiem, dwoma rodzajami pomidorów, podzielonym za pomocą widelca na kawałki filetem z łososia i z paskami łososia wędzonego. 
Wykładamy na talerze, posypujemy świeżo zmielonym pieprzem (najlepiej białym) i startym serem.





     Wędzony łosoś, który został po ugotowaniu powyższego dania, wykorzystałam do zrobienia kanapeczek z łososiem. Będą one świetną propozycją na jakieś zimowe przyjęcie. Trudno mówić tu o jakimś przepisie. Chleb, np. razowy lub ciabattę czy bagietkę, kroimy w małe kromki, każdą smarujemy masłem, a potem mamy dwie możliwości: albo kładziemy na kanapkę kawałek łososia i kleks kwaśnej śmietany albo smarujemy ją serkiem śmietankowym i na nim lokujemy rybę. Obie wersje są smaczne i obie wykańczamy tak samo: świeżo zmielonym pieprzem i dużą ilością koperku, który od razu przywodzi na myśl las iglasty. 



poniedziałek, 16 grudnia 2013

Thit Heo Kho Tieu czyli karmelizowana wieprzowina w pięciu smakach

     Z moich obserwacji wynika, że większość kulinarnych bloggerek dawno już nastawiła ciasto na piernik staropolski, przygotowało zakwas do barszczu, powoli bierze się za lepienie pierogów, prześciga w przepisach na dania rybne i wycina dziesiątki ciasteczek i pierniczków. Nieco odstaję od tego zacnego grona, bo choć niedawno podanymi przepisami na modrą kapustę i ciasteczka anyżowe wpasowałam się nieco w przedświąteczny nastrój, to zepsułam go makaronem z Marmitem, a dzisiaj zrujnuję go do reszty potrawą o rodowodzie dalekowschodnim.
     Zazwyczaj największą bożonarodzeniową euforię czuję na miesiąc przed Wigilią. Cieszę się, że mogę to już niedługo, że zaczyna się adwent, przeglądam świąteczne przepisy i wymyślam, czym kogo obdaruję. Potem jednak życie toczy się swoim rytmem, głowę zaprzątają bieżące sprawy, aż tu nagle orientuję się, że to już za moment. Tak już mam, że wszystko robię na ostatnią chwilę, więc nim ujawnię moje gwiazdkowe pomysły, chcę podzielić się z Wami przepisem na smakowite orientalne danie. Może ktoś zapragnie odskoczni od śledzików i kapusty?
      Miałam w zamrażalniku trochę wieprzowiny, którą chciałam przyrządzić w pięciu smakach. Jak zwykle najpierw stworzyłam w głowie swoją wizję, a później zaczęłam przeglądać istniejące już przepisy. Podczas tych poszukiwań natrafiłam na "Thit Heo Kho Tieu" czyli wietnamską karmelizowaną wieprzowinę.
Według oryginalnej receptury należy użyć rzadko wykorzystywanego brzuszka wieprzowego, ja natomiast miałam sznycle z szynki. Zamiast fioletowych azjatyckich szalotek, których chyba nigdy nie widziałam na oczy, nabyłam zwyczajną dymkę ze szczypiorem, a zamiast cukru palmowego kupiłam trzcinowy typu demerara. Pozostałe składniki szczęśliwie miałam, więc sądzę, że udało mi się zbliżyć do efektu, jaki przepis zakłada. Uzyskałam pyszne azjatyckie w charakterze, słodko-pikantne danie, choć niezgodności z przepisem było więcej. Zaostrzyłam smak imbirem i czerwoną papryczką chili, dodałam słodką czerwoną paprykę i planowałam dorzucenie pędów bambusa. Gdy wykańczałam potrawę miałam nieodparte wrażenie, że o czymś zapomniałam, ale rozejrzałam się dookoła, zajrzałam do przepisu i nie znalazłszy nigdzie bambusa, ostatecznie zabrakło go na talerzu, podobnie jak przeklętej kolendry, której nigdy nie ma w sklepach, kiedy akurat jej potrzebuję. Żałowałam, ale na otarcie łez był zielony ogórek w słodkim sosie chili. Jego świeżość łagodziła palenie w ustach, a po sceptycznej degustacji nie jadający surowych ogórków Pan D. nałożył sobie na talerz porcyjkę.
      Muszę też pochwalić samą siebie za to, że mięso było kruche, bo często mam problem z odpowiednią miękkością mięsa. Nie posiadam żadnej patelni z pokrywką, więc ostatnio zaczęłam korzystać z pokrywy od nieczynnego już prodiża, a dla pewności mięso trzymałam przez wieczór, noc i jeszcze spory kawałek dnia w marynacie wzbogaconej o ocet ryżowy. Sposób świetnie się sprawdził, ale jeśli zapomnicie o marynowaniu lub postanowicie ugotować thit kho spontanicznie i na ostatnią chwilę, to zalecane w przepisie duszenie przez godzinę doprowadzi pewnie do podobnego rezultatu.


KARMELIZOWANA WIEPRZOWINA W PIĘCIU SMAKACH (THIT HEO KHO TIEU*)


Na 2 osoby:

200 g wieprzowiny bez kości, kilka cebulek dymek ze szczypiorkiem, 2 duże ząbki czosnku, niewielki kawałek świeżego korzenia imbiru, pół czerwonej papryczki chili, czerwona słodka papryka, 30 ml jasnego sosu sojowego, 60 g cukru trzcinowego demerara, łyżka sosu rybnego, łyżka octu ryżowego, łyżeczka przyprawy "pięć smaków", gwiazdka anyżu, 125 ml wody, 300 g ryżu jaśminowego, trochę oleju do smażenia (arachidowy lub taki, jaki mamy w domu)

dodatkowo pół dużego świeżego ogórka lub jeden mały, 2 łyżeczki słodkiego sosu chili

Przygotowujemy marynatę, mieszając w szklanej misce sos sojowy, cukier, przyprawę "pięć smaków", ocet, sos rybny i dwa zgniecione ząbki czosnku.
Umieszczamy w niej pokrojone w paski mięso i wkładamy na noc do lodówki.
Wyjmujemy je na pół godziny przed smażeniem. W tym czasie możemy ugotować ryż, posiekać chili, wyłowiony z marynaty czosnek, kawałek imbiru i cebulki bez szczypiorku, który odkładamy na koniec i pokroić ogórka w cienkie plasterki, które mieszamy w miseczce ze słodkim sosem chili.
Na oleju podsmażamy chwilę chili, czosnek, imbir i cebulki, dorzucamy odsączone nieco z marynaty mięso. Gdy trochę zmatowieje, dorzucamy paprykę i smażymy chwilę. Te chwile trwały u mnie pół minuty, minutę. Obserwujcie sytuację.
Wlewamy na patelnię marynatę, smażymy kilka minut. Dodajemy wodę oraz gwiazdkę anyżu i dusimy pod przykryciem. Gdy mięso będzie wystarczająco miękkie, wrzucamy na patelnię ryż i gotujemy jeszcze minutę, mieszając.
Na talerzach posypujemy porcje posiekanym szczypiorkiem.





* Próbowałam znaleźć dokładne tłumaczenie tych czterech wietnamskich słów, ale dowiedziałam się tylko, że "thit heo" to mięso wieprzowe, a "tieu" to pieprz. Anglojęzyczne wersje podkreślają, że chodzi o wieprzowinę duszoną.

niedziela, 15 grudnia 2013

Makaron z Marmitem

     To niezdrowo jeść po północy, ale gdy nie chce się spać i oglada się filmy, ochota na przekąszenie czegoś nadejdzie nieuchronnie.
     Od dawna w szafce kuchennej odłogiem stał ostatni sloiczek Marmite'u. Makaronów zawsze mam pod dostatkiem, wiec szybko upichciłam przekąskę podpatrzoną kiedyś w programie Nigelli Lawson. Sprawa jest niezwykle prosta: gotujemy makaron, zostawiamy trochę wody, w którym sie gotował, dodajemy Marmite, nieco masla i gotowe! Od siebie dodałam nieco szczypiorku i startego wędzonego radamera. Świetny będzie też cheddar, dla podtrzymania brytyjskiego charakteru dania.
     Nigella twierdziła, ze nie zna dziecka, któremu by taki makaron nie smakował. Ja natomiast znam kilku dorosłych, którzy by go nie tknęli, bo z Marmitem jest tak, jak w jego haęle reklamowym: "You either love it or hate it".
     Pan D. zalicza sie do tych, ktorzy go kochają. My man!

 
MAKARON Z MARMITEM 
(wg przepisu Nigelli Lawson)


200 g dowolnego makaronu (użyłam penne), 2 lyżki wody po gotowaniu makaronu, duża łyżka Marmite'u (albo mniej lub więcej - zależy od intensywności smaku, której pożądamy, ale nalezy pamietac, ze to specyfik slony i gorzki, zwłaszcza w wersji Extra Old, którą miałam), łyżka masła, szczypiorek i żółty ser (np. cheddar lub inny słodko-pikantny gatunek)

Makaron gotujemy al dente w osolonej wodzie. Odlewamy z garnka 2-3 łyżki wody i odcedzamy kluski.
Dodajemy odłożoną wodę, Marmite i masło.
Nakładamy do miseczek, posypujemy startym serem i posiekanym szczypiorkiem.


czwartek, 12 grudnia 2013

Modra kapusta na dwa sposoby

     Ostatnio kilka razy zdarzyło mi się podać przepis cudzego autorstwa, muszę więc przyznać, że zaniedbałam się. Gotowałam szybko, wcale lub tradycyjnie, a swoją kreatywność wykorzystywałam na innym polu. 
     Zimą, gdy każdy łaknie ciepła, domowe, polskie obiady sprawdzają się doskonale. Mój blog na tym cierpi, za to Pan D. jest wysoce zadowolony, bo jak każdy niemal mężczyzna, łasy jest na potrawy z kategorii "jak u mamy" i na wszelkiego rodzaju mięso. Ja też na tym korzystam, bo szkolę się w kuchni polskiej, robiąc kotlety mielone czy kluski śląskie.
     Dwa razy zdarzyło się, że jako dodatek warzywny podałam modrą kapustę i nie mam jeszcze dosyć, więc ku jej czci dziś zapieję. Czerwoną kapustę można przyprawiać i zjadać na tyle sposobów! 
Pasują do niej przyprawy korzenne, różne owoce (jabłka, porzeczki, pomarańcze, żurawina, rodzynki), alkohole (zwłaszcza czerwone wino) i Bóg jeden wie, co jeszcze. Ciepła i aromatyczna stanowi wspólny mianownik kuchni śląskiej, gdzie najczęściej występuje u boku rolady wołowej i klusek ziemniaczanych z dziurką oraz kuchni wielkopolskiej, gdzie najczęściej towarzyszy kaczce i pyzom drożdżowym. 
     Kaczka jest droga i nie wszędzie dostępna, dwukrotnie więc podałam modrą kapustę do udek z kurczaka. Pierwsza wersja, winno-jabłkowa, została zjedzona z udkami pieczonymi z jabłkami i dużą ilością majeranku, a wersja druga, słodsza i z dodatkiem dżemu porzeczkowego, z udkami duszonymi na patelni w sosie z białego wina, rozmarynu, skórki cytrynowej i śmietany. 
     Modra kapusta to warzywo wybitnie zimowe, idealne na okres świąteczny, o pięknej, fioletowej barwie. Podobnie jak bigos, zyskuje przy każdym na smaku przy każdym odgrzaniu. Jak to dobrze, że zostało jeszcze trochę od wczoraj!


MODRA KAPUSTA WINNO-JABŁKOWA

pół główki czerwonej kapusty (ok. 750 g), szklanka czerwonego wina (miałam półwytrawne), biała cebula, ocet jabłkowy, sól, pieprz, cukier, 2 goździki, 100 % sok jabłkowy

Kapustę pozbawiamy głąba i szatkujemy. Przelewamy na sicie wrzątkiem.
W dużym garnku podsmażamy posiekaną w kosteczkę cebulę (na łyżce masła, gęsiego tłuszczu lub oleju). Gdy się zeszkli, wrzucamy kapustę.
Zalewamy winem, z którego odparowujemy alkohol. Przyprawiamy do smaku solą, pieprzem, cukrem i octem, dorzucamy 2 goździki. Dusimy, podlewając od czasu do czasu łyżką soku jabłkowego, żeby nie przypaliła się. 
Gotowanie trwało ok. pół godziny. Kapusta ma być miękka, ale nie rozpaćkana.





MODRA KAPUSTA Z CZARNĄ PORZECZKĄ

pół główki czerwonej kapusty (ok. 750 g), czerwona cebula, łyżka gęsiego smalcu, laska cynamonu, 
3 goździki, 2 łyżki sosu Worcester, 2 łyżki niskosłodzonego dżemu porzeczkowego, sól, pieprz, 
płaska łyżka cukru

Kapustę pozbawiamy głąba i szatkujemy. Przelewamy na sicie wrzątkiem.
W garnku rozgrzewamy smalec i podsmażamy na nim pokrojoną w pióra cebulę. 
Dodajemy kapustę. Podduszamy kilka minut, żeby "przywiędła". Dodajemy pozostałe składniki i dusimy do miękkości.
Jeśli ktoś lubi lub pochodzi ze Skandynawii, może dodać więcej cukru.

Tutaj zdjęcia nie będzie, bo choć trudno w to uwierzyć, było jeszcze gorsze niż powyższe. Dodam tylko, że dodatkiem skrobiowym (uwielbiam ten jadłodajniowy zwrot) były pyzy.

niedziela, 8 grudnia 2013

Włoskie ciasteczka anyżowe

     Nigdy nie lubiłam anyżu. Moja Mama za to zajadała się małymi, okrągłymi ciasteczkami anyżowymi, których silny zapach kojarzący się z syropem na kaszel mnie zawsze odrzucał. Ostatnio jednak, urzeczona ich urodą, kupiłam paczkę gwiazdek anyżu i kiedy w dodatku kulinarnym, dla którego co wtorek kupuję Gazetę Wyborczą, znalazłam przepis na ciasteczka anyżowe, postanowiłam, że zrobię je dla Mamy z okazji Mikołajek.
     Upiekłam pierwszą partię z połowy pachnącego wytrawnie winem i oliwą ciasta, ale kiedy były już prawie gotowe, mój prodiż dokonał żywota. Na szczęście zdążyły zrumienić się na tyle, żeby dało się je zjeść. Zużyłam do nich jedną zmieloną gwiazdkę, dzięki czemu miały jedynie delikatny, anyżowy aromat.
     Wieczorem spotkałam się z przyjacielem, który właśnie wrócił z Turcji i przywiózł ze sobą Yena Raki, tamtejszą mocną anyżówkę. Dzień upłynął więc pod znakiem anyżu i chociaż nie zostałam jeszcze jego entuzjastką, to już nie będę od niego stronić tak dla zasady.


WŁOSKIE CIASTECZKA Z ANYŻEM
 (przepis z magazynu "Palce lizać" z dnia 3 grudnia)


2 szklanki mąki, 5 łyżek cukru, szczypta soli, pół szklanki białego wina (użyłam półwytrawnego, ale jeśli chcecie, żeby ciasteczka były słodsze, weźcie wino słodkie), pół szklanki oliwy extra virgin fruttato, pół łyżeczki zmielonego anyżu (jeśli lubicie anyż, zmielcie dwie gwiazdki), jajko, oliwa do posmarowania blachy

W dużej misce mieszamy mąkę, cukier, wino, oliwę, anyż i sól. Zagniatamy ciasto, przykrywamy miskę ściereczką i odstawiamy na godzinę.
Z elastycznego ciasta odrywamy kawałki (wg przepisu powinniśmy wydzielić 20 porcji, ja zrobiłam ich jakieś dwa razy więcej), z każdego formujemy wałeczek, który zawijamy w kółeczko i kładziemy na blasze posmarowanej oliwą.
Smarujemy ciasteczka rozbełtanym jajkiem. Dodatkowo posypałam je płatkami migdałowymi.
Pieczemy 20 minut w 200 st. C.




poniedziałek, 2 grudnia 2013

Zupa buraczana Oprah'y

     Do pewnego słoika tartych buraczków dołączono intrygujący przepis, zatytułowany enigmatycznie "Zupa buraczana Oprah'y". Egzotyczny był dla mnie zarówno pomysł zrobienia zupy ze słoika kupnej ćwikły, jak i nazwa. Kojarzyła mi się, nie wiedzieć czemu, z Indiami, a tymczasem okazuje się, że chodziło o... Oprah Winfrey! Przepis na krem z buraków pochodzi ponoć właśnie od niej. Wątpię, żeby sama go stworzyła, niemniej jednak zupa przypadła mi do gustu tak bardzo, że postanowiłam donieść o jej istnieniu światu. 
     Przepis ze strony Oprah (czy może Oprah'y) różni się nieznacznie od tego, który podał producent buraczków. Możecie sprawdzić jedną i drugą wersję, a poniżej podaję moją.
      Niekoniecznie trzeba ten ciekawy barszcz miksować na krem. Niezblendowana porcja była dla mnie przymiarką do konfrontacji z barszczem ukraińskim, którego z nieznanych nawet mi powodów zawsze się brzydziłam, a co chciałabym zmienić.


ZUPA BURACZANA OPRAH'Y

słoik tartych buraczków (500 g), litr bulionu warzywnego (ugotowałam wywar dzień wcześniej z pęczka włoszczyzny i litra wody, z dodatkiem soli, kilku ziaren pieprzu, ziela angielskiego i liścia laurowego), 3 ząbki czosnku, cebula, 500 ml passaty pomidorowej, sól, pieprz, kilka łyżek masła, suszone oregano, bagietka (lub trochę innego pieczywa do zrobienia grzanek - może być czerstwe), ser feta

Czosnek miażdżymy (jeśli nie będziemy miksować zupy, lepiej drobno go posiekać). Podsmażamy go na łyżce masła i zalewamy passatą. Zagotowujemy, doprawiamy solą i pieprzem, odstawiamy. 
W dużym garnku na maśle podsmażamy posiekaną cebulę, dodajemy buraczki i zalewamy bulionem.
Dodajemy passatę pomidorową, mieszamy, zagotowujemy.
Doprawiamy jeszcze solą i pieprzem, jeśli czujemy taką potrzebę. 
Blendujemy albo nie.
Na suchej patelni prażymy pieczywo pokrojone w sporą kostkę. Gdy się zrumieni, dodajemy trochę masła, soli, pieprzu i oregano. Smażymy chwilę, obtaczając pieczywo w przyprawach.
Rozlewamy zupę do miseczek, posypujemy każdą porcję grzankami i pokruszonym serem feta. Możemy ozdobić bazylią, jeśli mamy akurat doniczkę świeżej.